niedziela, 23 maja 2010

Wywiad: Iowa Super Soccer

Mówi się o nich jako o novum na polskim rynku muzycznym, nadzieją sceny niezależnej oraz jednym z najciekawszych zespołów młodego pokolenia. W dwa miesiące po premierze ich najnowszego wydawnictwa Michał Skrzydło i Natalia Baranowska opowiadają nam, na ile poważnie traktują te określenia, co właściwie oznacza bycie muzykiem „alternatywnym” oraz dlaczego słowo „pop” jest w naszym kraju źle kojarzone. Nie zabrakło również okazji do tego, by porozmawiać zarówno o przeszłości zespołu, jak i ich planach na przyszłość.


„Proste, nieskomplikowane melodie zawsze mnie pociągały”. Czyje to słowa?

M.S.: To są moje słowa.

Cóż takiego jest w tego typu dźwiękach, że to właśnie one najbardziej Cię zafascynowały?

M.S.: Oj, musielibyśmy wrócić do początków mojej przygody z muzyką. Słowa, które zacytowałeś, są efektem wszystkiego tego, czego kiedykolwiek słuchałem, bo przeszedłem w życiu przez różne gatunki. Granie muzyki jest – w moim przynajmniej odczuciu – czymś niepojmowalnym, dlatego też ciężko dyskutować, dlaczego akurat ten styl, a nie inny. Uważam jednak, że prostota jest czymś pięknym.

czwartek, 20 maja 2010

Cory McAbee: (nie)zwykły gość z Kalifornii

W epoce wąskich specjalizacji coraz trudniej o osoby godne szlachetnego miana „Człowieka Renesansu”. Cory McAbee należy do nielicznych przedstawicieli tego ginącego gatunku – tworzy muzykę, kręci filmy, maluje, a niedawno zakończył pracę nad swoją pierwszą książką. Podczas tegorocznej edycji festiwalu OFF Plus Camera polska publiczność miała okazję obejrzeć jego dotychczasowe magnum opus – space-westernowy musical „The American Astronaut”.

Jego filmów nie uświadczymy w szerokim obiegu. Te wyświetlane są na festiwalach kina niezależnego i podczas pokazów organizowanych przez fanów, a ich dystrybucja odbywa się głównie za pomocą Internetu. Jego koncerty nie zapełniają stadionów. Sam zresztą najbardziej lubi występować w małych klubach i podrzędnych spelunach podobnych do tych, w jakich zdobywał swe pierwsze szlify muzyczne. Jego obrazy nie są wystawiane w popularnych galeriach, w których krytycy przy lampce wytrawnego wina dyskutują o przewrotnej grze z burżuazyjnymi konwencjami i świadomym kiczu. Nie chciałoby mu się z nimi rozmawiać. Mimo to – a może właśnie dlatego – udało mu się zyskać pokaźne grono oddanych fanów, którzy pod wszystkimi szerokościami geograficznymi przerzucają się cytatami z jego filmów i wytupują rytm jego piosenek…

czwartek, 6 maja 2010

Guru (1961 - 2010)

Guru był człowiekiem z wizją. Wizją muzyki, w której nie ma miejsca na sztywne granice międzygatunkowe. Przez ćwierć wieku dawał temu wyraz w swej twórczości, łącząc hip-hop z jazzem, R'n'B, funkiem i soulem. W jego głowie nieustannie kłębiły się dziesiątki pomysłów na kolejne muzyczne wojaże. Wielu z nich nie udało mu się zrealizować.
Guru żył w cieniu śmierci od lipca ubiegłego roku, kiedy to zdiagnozowano u niego szpiczak mnogi, groźny nowotwór układu krwionośnego. Informacji tej nigdy nie upublicznił, licząc na to, że uda mu się przezwyciężyć chorobę. O dolegliwości muzyka świat dowiedział się dopiero w marcu, kiedy w skutek nagłego zatrzymania krążenia trafił on na stół operacyjny nowojorskiego szpitala pod wezwaniem Dobrego Samarytanina. Choć zabieg zakończył się powodzeniem, Guru zapadł w śpiączkę.

Promyk nadziei zaświtał wraz z informacjami o wybudzeniu się artysty ze śpiączki, odzyskaniu przez niego pełni świadomości oraz możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym. Niestety, radość okazała się przedwczesna. 19 kwietnia Solar, producent muzyczny i wieloletni współpracownik Guru, ogłosił tragiczną wiadomość. Jego mentor zmarł. Przyczyną śmierci była hipoksja – niedobór tlenu w tkankach.

środa, 5 maja 2010

"Deogratias. Opowieść o Rwandzie" Jean-Philippe Stassen

„Deogratias” – historia chłopca, który przeżył ludobójstwo w Rwandzie – jest dziełem wyjątkowym, zasługującym na to, by stanąć na jednej półce z poświęconym Holokaustowi „Mausem” Arta Spiegelmana.

Od kwietnia do lipca 1994 roku, Rwanda stała się areną jednego z najkrwawszych konfliktów w historii XX wieku. W ciągu niespełna 100 dni ekstremiści z plemienia Hutu wymordowali przynajmniej 800 tysięcy swoich sąsiadów. Ofiarami padały osoby wywodzące się z plemienia Tutsi oraz Hutu, którzy nie chcieli przyłożyć ręki do ich eksterminacji. W tym samym czasie wojska oenzetowskiego UNAMIR-u otrzymały rozkaz nie angażowania się w konflikt. Tykająca od lat bomba, wybuchła z pełnym impetem. Ulice spłynęły krwią, nie oszczędzano nikogo. A ulubioną bronią oprawców stała się importowana z Chin maczeta – tania i niezawodna.

Przez kilka lat po wkroczeniu do Rwandy zdominowanego przez Tutsi Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, exodusu Hutu i względnego ustabilizowania sytuacji w kraju, w tzw. Świecie Zachodu o ludobójstwie mówiło się niewiele, a świadomość tych wydarzeń była nikła. Jak to zwykle bywa z wyrzutami sumienia cywilizowanego świata, starano się zmieć je pod dywan. Renesans tej historii nastąpił dopiero w XXI wieku. W 2003 roku Romeo Dallaire – były kanadyjski generał i głównodowodzący siłami UNAMIR-u, który wraz z 270 żołnierzami pozostał w ogarniętym chaosem kraju, zaraz po tym jak opuściło go większość kontyngentu – opublikował książkę, „Shake hands with the Devil” („Podać rękę diabłu”), w której opisał swe doświadczenia i wysiłki mające na celu uratowanie Tutsi. W następnych latach pojawił się szereg filmów poświęconych ludobójstwu, wśród których najważniejszymi były: „Hotel Rwanda” z 2004 roku, „Pieska śmierć” z 2005 roku i w końcu – w 2007 roku – ekranizacja wspomnień Dallaire'a. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę z tego, że jedna z pierwszych prób przedstawienia rwandyjskich czystek etnicznych miała miejsce na kartach komiksu. Tego trudnego zadania podjął się w 2000 roku Jean-Philippe Stassen, artysta od najmłodszych lat związany z Afryką, obecnie mieszkający zresztą na terenie Rwandy.

wtorek, 4 maja 2010

Jak... wprowadzić porno w obręb popkultury

Od ponad trzech dekad obserwujemy proces stopniowego przenikania pornografii do kultury popularnej. Autobiografia największej gwiazdy porno-biznesu znakomicie wpisuje się w ten trend, zarówno jako jego świadectwo, jak i jeden z elementów.

Pornografia towarzyszy człowiekowi od czasu, kiedy pierwszy cromagnonczyk odkrył, że modelując kawałek gliny, kamienia kredowego czy mamuciego zęba, może nadać mu wymarzony przez siebie kształt, po czym stworzył miniaturową istotę idealną, kwintesencję kobiecości i niedościgniony wzór, do którego będzie mógł tęsknić przez resztę swych dni. Jak każde zjawisko sprawiające, że nasze policzki oblewa rumieniec, na przestrzeni wieków kultura zmiotła pornografię pod dywan, pozostawiając jednocześnie możliwość jego podnoszenia, mikroskopijnego niemal badania i zaspokojenia perwersyjnej ciekawości. Tak przynajmniej drzewiej bywało, bo ostatnimi laty obraz ten nabrał nowych, zgoła odmiennych odcieni.

W niesławnej „Dziwce” Marii Lidón znalazła się pamiętna scena, w której oburzone gwiazdki porno wypinają swe silikonowe usta i protestują przeciw porównywaniu ich do prostytutek, siebie same określając mianem artystek. Większość osób niespecjalnie zainteresowana jest rozdrabnianiem różnic pomiędzy poszczególnymi rodzajami kupczenia swoim ciałem, więc i podobne rewelacje samozwańczych „królowych analu” skwituje co najwyżej pobłażliwym uśmiechem. Jeśli jednak myśli tej poświęcić nieco czasu, dochodzi się do wniosku, że coś może być tu na rzeczy…