środa, 31 października 2012

Nakadaia mieczem zabawy

Tatsuya Nakadai należał* do elitarnego grona japońskich aktorów, budujących swe kreacje w oparciu o grę całym ciałem. W przeciwieństwie jednak do Toshirō Mifune, poziomem nadekspresji mogącego wprawić w kompleksy samego Nicolasa Cage’a, czy Kinnoske Nakamury, który swe aktorskie szlify zdobywał w teatrze kabuki, operującym rozbudowanym wachlarzem silnie skonwencjonalizowanych póz i złożoną choreografią – aktorów wybitnych, lecz wykazujących daleko posunięte inklinacje ku temu, by raz wypracowany styl gry przenosić na kolejne produkcje – Nakadai był aktorem-kameleonem.

Szeroka skala aktorska, łącznie ze zbyt rzadko, niestety, wykorzystywanym potencjałem komediowym, sprawiała, że w jego dorobku trudno doszukać się dwóch filmów, w których zagrałby w identyczny sposób. Ku temu, by wykorzystywać wszystkie dane aktorowi środki wyrazu, na równi z talentem, predestynowała go jego fizjonomia. Wyraziste rysy twarzy, na którą za pomocą najdrobniejszych napięć mięśni mógł przywołać dziesiątki emocji. Przede wszystkim jednak oczy, duże, głęboko osadzone. Jeżeli gdzieś swe potwierdzenie znajduje gminna mądrość, jakoby oczy były zwierciadłem duszy, są to właśnie kreacje Nakadaia. Nie musiał nic mówić. By ukazać uczucia targające bohaterami i myśli rozsadzające ich czaszki, wystarczyło mu samo spojrzenie. Prawdziwy kunszt aktorski Nakadaia objawiał się jednak gdzie indziej – w sposobie modyfikowania ruchów ciała. Zwłaszcza na potrzeby filmów historycznych. W szczególności w scenach walk.