wtorek, 20 października 2009

"Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa" Eduardo Mendoza

Żonglerka konwencjami i gatunkowy miszmasz, suto okraszone humorem. Receptura doskonała? Nie, jeśli brakuje w tym pasji.

Bohaterem „Niezwykłej podróży Pomoniusza Flatusa” jest trzeciorzędny orator i fizjolog, który, natchniony księgami Pliniusza Starszego i jemu podobnych fantastów, przemierza rubieże Cesarstwa Rzymskiego w poszukiwaniu wód mądrości i życia. Skutkiem tych eskapad jest zwykle biegunka, a zgłębiana przez niego mądrość rzadko wybiega poza wiedzę na temat funkcjonowania układu trawiennego. Pomponiusza poznajemy w momencie, gdy, dręczony dolegliwościami gastrycznymi, trafia do targanego wewnętrznymi niesnaskami Nazaretu, którego lud kolejno przygotowuje się na nadejście Mesjasza lub wypędzenie Rzymian, a czasem nawet na te dwie rzeczy jednocześnie. Na miejscu, skuszony nagrodą, podejmuje się przeprowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa, którego miał się jakoby dopuścić lokalny cieśla o imieniu Józef. Od tej pory bohater będzie przemierzał ulice Nazaretu w towarzystwie syna oskarżonego – dwunastolatka o imieniu Jezus. W przerwach pomiędzy kolejnymi przesłuchaniami nasz filozof postara się wpoić nad wyraz rozgarniętemu chłopcu kilka mądrości życiowych, takich jak ta, że tylko durnie myślą, że ostatni będą pierwszym, oraz że kiedy niewinny człowiek umiera dla zbawienia innego człowieka, świat wcale nie staje się lepszy, lecz – wręcz przeciwnie - przyzwyczaja się, że tak można.

Chociaż termin „postmodernizm” stosuje się dzisiaj jako klucz otwierający wszelkie furtki, to w przypadku Eduardo Mendozy przynależność do tego nurtu jest raczej oczywista. I nie tylko z tego względu, że poza beletrystyką pisze on eseje, w których stwierdza, że model powieści XIX-wiecznej uległ wyczerpaniu i że wszystko co pojawia się we współczesnej literaturze jest tylko reinterpretacją tego, co powstało w przeszłości. By się o tym przekonać nie trzeba szukać daleko – wystarczy wziąć do ręki „Niezwykłą podróż Pomponiusza Flatusa”.

Wątek kryminalny jest dla Mednozy jedynie pretekstem do stworzenia gatunkowego miszmaszu i żonglerki literackimi konwencjami. W „Niezwykłej podróży...” mieszają się wątki powieści detektywistycznej, społecznej satyry oraz religijnej historiografii utrzymanej w stylu tzw. apokryfów dziecięcych. Jednocześnie autor igra z samą formą powieści historycznej, co najbardziej uwidacznia się w języku – z jednej strony mamy tu drobiazgowe odtworzenie ówczesnej mowy (z wszystkimi atrium, pilum, pugio i agape), z drugiej zaś bohaterowie często wychodzą ze swoich ról, zachowując się i wypowiadając we współczesny sposób (co widać zwłaszcza w przypadku postaci kobiecych, takich jak Maria i Sara Samarytanka). Wszystko to ukraszone zostało wybornym humorem słownym i sytuacyjnym, którego główną osią stają się różnice kulturowe, do dnia dzisiejszego dostarczające bogatego materiału literackiego.

To właśnie silne skontrastowanie mentalności rzymskiej i żydowskiej stanowi największy atut całej powieści. Najbardziej uwidacznia się to w dialogach, w których żydowska religijność i prostota wysławiania się – z jakiej zresztą zasłyną pierwsze Ewangelie – konfrontowana jest z rozbudowanymi, ukraszonymi łacińskimi ornamentami, wypowiedziami bohatera. Bawi również brak zrozumienia Rzymian dla sposobu życia Żydów i vice versa. Pomponiusza dziwi to, że mieszkańcy Palestyny jako jedyni nie docenili błogosławieństwa rzymskiego panowania, oraz to, że stosunkowo proste prawo zwyczajowe przekształcili w zespół tak drobiazgowych nakazów religijnych, spisanych później na karach Miszny i Gemary, że nie sposób zrobić czegokolwiek, by nie popełnić grzechu. Drażni go również ich monoteizm i gotowość do podejmowania najbardziej bezsensownych działań militarnych, w oparciu jedynie o przekonanie, że posiadanie najsilniejszego Boga zapewni im zwycięstwo. Nader jednak wszystko nie może on pojąć ich niechęci do „przelatywania się od tyłu”, nawet – o zgrozo! – między przyjaciółmi.

Sam Pomponiusz, choć nie można odmówić mu intelektu, jest postacią rozkosznie pokraczną, o nadmiernej wierze w swoje umiejętności oratorskie, z taką samą pasją potrafiącą rozprawiać o niedorzeczności platońskiej idei sprawiedliwości, jak o trawiących go problemach gastrycznych. Ten wychudzony i umorusany ekwita niemal na każdym kroku – a na pewno częściej niż wymagałyby tego czynniki obiektywne – podkreśla swą przynależność stanową oraz zamiłowanie do filozofii, próbując nadać swojej postaci nieco więcej powagi. Efekt – jak łatwo się domyślić – zwykle jest niewielki. Jednym z nielicznych Rzymian traktujących naszego bohatera z powagą, jest chorąży XII Legionu Kwadracjusz, lecz w jego przypadku nie ulega wątpliwości, że wskutek rany głowy odniesionej podczas jednej ze sławetnych bitew w Kantabrii, ucierpiał nie tylko jego słuch, ale i mięsień odpowiedzialny za przetwarzanie docierających doń informacji. Żydzi natomiast, po tym, jak utraci on status nowinki, ignorują Pomponiusza zupełnie, zaaferowani ważniejszymi sprawami, takimi choćby jak wyglądanie swojego Mesjasza i knowanie przeciw Rzymowi, a w przypadku kapłanów, kręcenie na boku pewnego intratnego interesu.

Śledztwo prowadzone przez Pomponiusza jest dla wszystkich tak samo nieistotne jak i jego osoba. W porównaniu do intryg, jakie targały stolicą za rządów Cezara i podczas walk triumwirów, tak oczywista zbrodnia może jedynie wywołać na ustach Rzymian ziewnięcie. Ot, drobne morderstwo na krańcu Imperium, które przeciętny jego mieszkaniec postrzega w kategoriach miejsca, gdzie psy szczekają tylną częścią swego ciała. Ofiara jest co prawa zamożna, ale wyłącznie w skali lokalnej. Zresztą, jest to Żyd, a oni – o czym wie każdy kto choć chwilę pobędzie w tych regionach – ciągle kłócą się między sobą, spiskują i mordują. Niby tak samo jak w Rzymie, ale jakoś tak bez klasy i zdecydowanie mniej epicko. Na domiar złego morderca został ujęty, a zebrane przeciw niemu dowody są niepodważalne.

Sytuacja wyjściowa – jak i cała intryga – przywołuje na myśl skojarzenia z kinem i literaturą noir. Mamy więc przestępstwo, na którego rozwiązaniu nikomu specjalnie nie zależy, egzotyczny półświatek, w tle polityczną intrygę, a nawet femme fatale. Nie należy zapominać również o zrezygnowanym bohaterze, który podjął się rozwiązania zagadki jedynie dla pieniędzy i bez specjalnego entuzjazmu. Gdyby nie to, że Pomponiusz do odważnych i małomównych nie należy – tzn. częściej gębę strzępi niż w gębę daje – można by stwierdzić, że to taki Marlowe w tunice. Co prawda temu pierwszemu nieco bliżej do stoika niż cynika, ale przecież w ostatecznym rachunku wszystko to na jedno wychodzi.

Mendoza w estetyce rzymskiego czarnego kryminału porusza się bardzo sprawnie, aż do czasu kiedy decyduje się na nawiązanie do bardziej klasycznej formy literatury detektywistycznej. Gdy Pomponiusz postanawia zebrać w jednym miejscu wszystkich osób związanych z prowadzonym przez niego dochodzeniem, obraz pewnego korpulentnego Belga z ekscentrycznym wąsikiem nasuwa się sam. I tym razem Mendoza gra jednak konwencją, nabijając się z naszych przyzwyczajeń – bohater sprawę eksplikuje, cała reszta bohatera ignoruje. Zanim jednak dojdziemy do posłowia, autor zafunduje nam kilkanaście stron istnego teatru absurdu, stanowiącego zresztą jeden z najlepszych fragmentów powieści, po czym nastąpi rozwiązanie całej intrygi. A że banalne i dosyć oczywiste, od momentu, w którym Pomponiusz powoła się na zagadkę Cycerona, to już inna kwestia. Wprawni krytycy mogą debatować nad tym, czy jest to świadome zagranie w duchu postmoderny, czy też zwykły brak pomysłu. Czytelnicy nie udzielający się na kartach kwartalników literackich natomiast z zadowoleniem odłożą lekturę na półkę. W końcu nie ważne czy to powieść klasyczna czy postmodernistyczna – liczy się to, żeby dobrze się czytało. A „Niezwykła podróż...” warunek ten spełnia.

Pomimo wszystkich tych pozytywnych komentarzy, należy jednak stwierdzić, że książka posiada jedną zasadniczą wadę: jest zbyt sprawnie napisana. Jeżeli lekturę będziemy traktować w kategoriach „czytadła” z wyższej półki, służącego zabiciu czasu i dostarczenia lekkiej rozrywki, powieść sprawdza się wyśmienicie. Jeżeli jednak od autora oczekujemy pasji i szczerości, możemy poczuć się zawiedzeni. Eduardo Mendoza ma sprawne pióro, sporą wiedzę teoretyczną i intuicję. Wiedział on, czego pragnie rynek i tego mu dostarczył. W swej istocie „Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa” jest bowiem solidną rzemieślniczą robotą – stworzoną według postmodernistycznego wzorca, opartą na wszelkich prawidłach sztuki książką nastawioną na wydawniczy sukces. Czyta się ją więc przyjemnie, po głębszym zastanowieniu jednak nie sposób pozbyć się wrażenia, że ktoś próbuje nas oszukać.

Tekst został pierwotnie opublikowany na łamach serwisu kulturalnego portalu Netbird.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz