wtorek, 11 lutego 2020

Zmiana adresu bloga

Na początku 2020 roku podjąłem decyzję o przeniesieniu bloga na nowy serwer oraz przekształceniu jego wyglądu i struktury. Od dziś blog dostępny jest pod adresem: pan-optykon.pl. Starsza wersja bloga będzie wciąż dostępna pod starym adresem, nie będą się tu jednak pojawiać nowe treści.

Dotychczasowych Czytelników i dotychczasowe Czytelniczki, a także osoby, które trafiły tu po raz pierwszy, zapraszam pod nowy adres.


niedziela, 15 grudnia 2019

Archiwum fanpejdża: Prehistoria kina w Japonii #1

1. Futurystyczne wizje Alberta Robidy we wczesnej recepcji filmu w Japonii

Data publikacji na fanpejdżu: 21.06.2016.

Wczesna promocja i recepcja kina w Japonii koncentrowała się na technologicznym wymiarze nowego medium. Aparaty projekcyjne traktowane były jako ucieleśnienie potęgi naukowej Zachodu, do osiągnięcia której Japonia winna dążyć, i atrakcja sama w sobie, zwłaszcza dla osób zainteresowanych nauką i nowinkami technologicznymi.

Wstęp do Automatycznej fotografii (Jidō shashinjutsu), pierwszej obszernej japońskiej publikacji poświęconej filmowi, wydanej w zaledwie dwa miesiące po debiucie kinematografu w Japonii, stanowi skrajny przykład zachwytu nad kinem jako fenomenem technologicznym.

Autor, skrywający się pod pseudonimem Shujin Daitōrō, nie tylko nie szczędził pod adresem kinematografu entuzjastycznych epitetów – był to według niego aparat wyjątkowy, o jakim nigdy wcześniej nie słyszano i jakiego nie widziano, nieporównywalny z niczym, co pojawiło się przed nim, zbierający dobre opinie w każdym miejscu każdego kraju, którym zachwycały się głowy zachodnich państw, od cara Rosji przez króla Włoch po prezydenta USA itd. – ale i głosił, że wraz z jego pojawieniem się rzeczywistość przekroczyła najśmielsze prognozy twórców literatury fantastyczno-naukowej. We wstępie czytamy:

„Pewien francuski autor napisał w 1830 roku kronikę przyszłości w formie powieści noszącą tytuł Dwudziesty wiek. Opisał w niej powietrzne parki, sale do ćwiczeń sztuk walki znajdujące się w każdej szkole, a także wiele wynalazków przekraczających granice wyobraźni, z których każdy kolejny jest bardziej zaskakujący od poprzedniego. We współczesnym świecie postęp jest niezatrzymany w swym pędzie naprzód. Pojawiają się kolejni wspaniali wynalazcy. (…) Kinematograf, wynalazek francuskiego naukowca, przekracza wszystkie zaskakujące idee, jakie można znaleźć w tego typu powieściach fantastycznych. W lutym tego roku tenże kinematograf – czyli „automatyczne fotografie” – przybył do Cesarstwa Japonii i był pokazywany w Osace”[1].

poniedziałek, 16 września 2019

[Recenzja] "Time and Place Are Nonsense: The Films of Seijun Suzuki", Tom Vick

Twórczość Seijuna Suzukiego okiem kuratora filmowego

Tom Vick jest postacią zasłużoną dla popularyzacji azjatyckiego kina na Zachodzie. Niegdyś związany z Los Angeles County Museum of Art, od 2001 roku pracuje jako kurator filmowy w Freer  and Sackler Galleries – muzeum sztuki azjatyckiej działającym w ramach Smithsonian Institution w Waszyngtonie, gdzie odpowiada za organizację regularnych pokazów filmowych i okazjonalnych retrospektyw twórczości azjatyckich reżyserów[1], a także sprawuje pieczę nad odbywającymi się tam od ponad dwudziestu lat festiwalami Iranian Film Festival i Hong Kong Film Festival. Ponadto aktywnie angażuje się w festiwale organizowane przez inne podmioty[2], prowadzi wykłady i prelekcje poświęcone kinu Azji, czasami też publikuje artykuły popularyzatorskie na jego temat[3]  i udziela się jako krytyk filmowy (m.in. w serwisie AllMovie). W 2007 roku nakładem wydawnictwa HarperCollins ukazała się jego debiutancka książka – Asian Cinema: A Field Guide, w której dokonał przekrojowej prezentacji kinematografii Chin, Japonii, Indii, Hongkongu, Korei, Iranu, Tajwanu, Azji Południowej i Południowo-Wschodniej oraz Azji Centralnej i Środkowego Wschodu. Przed trzema laty Vick opublikował drugą książkę – omawianą tu monografię twórczości Seijuna Suzukiego, enfant terrible japońskiej branży filmowej.


piątek, 30 sierpnia 2019

Geekturystyka: Pięć sklepów z komiksami w Barcelonie

Nim przejdę do rzeczy – uspokajam. Nie planuję przekształcenia bloga w podróżniczy, a tym bardziej (o zgrozo!) lifestylowy. Nadarzyła mi się jednak niedawno okazja, by odwiedzić Barcelonę, a w niej kilka miejsc, które mogą zainteresować część Czytelników i Czytelniczek, uznałem więc, że warto skreślić o nich kilka zdań.

Gwoli wyjaśnienia. Za granicą bywam rzadko, ale gdy już gdzieś jestem, staram się rzucić okiem, jak przedstawiają się tam sprawy kulturalno-wydawnicze, od kina domowego, przez komiksy, po książki – co się wydaje, ile kosztuje, jak wyglądają sklepy specjalistyczne itp. Zazwyczaj po prostu zachodzę do dwóch, trzech losowych księgarni i – jeśli mam taki po drodze – lokalnego Media Marktu czy innego Media Expertu. Tym razem jednak byłem przygotowany – tuż przed wyjazdem odnotowałem nazwy i adresy pięciu sklepów komiksowych polecanych w internetach.

Postawiłem na sklepy komiksowe, ponieważ wielokrotnie słyszałem i czytałem, że hiszpański rynek komiksowy jest potężny, i chciałem przekonać się o tym na własne oczy. Tym bardziej, że o komiksie w Hiszpanii wiedziałem niewiele – znałem prace realizowane na rynek amerykański przez twórców związanych ze studiem Sellectiones Illustrada, widziałem większość numerów magazynu „Cimoc” (na który trafiłem śladem serii Hombre Joségo Ortiza i Antonia Segury), kojarzyłem reputację pisma „El Vibora”, gdzieś tam kołatało mi, że sporo światowej klasyki zaprezentował w Hiszpanii magazyn „Totem”, słyszałem też, że dużo amerykańskiego komiksu ukazuje się tam nakładem Panini Comics i Planeta DeAgostini. A tak! Znałem również serię „El Guerrero del Antifaz” („Wojownik w masce”). I to by (chyba) było na tyle.

środa, 17 kwietnia 2019

Z dziejów kina w Polsce: Uprowadzenie Maxa Lindera w Warszawie

Do dużego wschodnioeuropejskiego miasta ma przybyć na kilka występów gwiazdor światowego formatu. Bilety wyprzedają się z wyprzedzeniem. W dniu, w którym artysta ma zjawić się na stacji kolejowej, komitet powitalny odkrywa, że nie ma go w pociągu, choć z całą pewnością do niego wsiadł. Na organizatora wydarzenia pada blady strach. Kilka godzin przed pierwszym planowanym występem, do organizatora dzwoni jego konkurent – mówi, że zna miejsce pobytu gwiazdora i jest skłonny je wyjawić w zamian za  część zysków z imprezy. A wie, gdzie ten przebywa, ponieważ sam dzień wcześniej go uprowadził.

Brzmi to jak scenariusz filmu sensacyjnego z życia dzikiego Wschodu? Niewątpliwie. Ale historia wydarzyła się naprawdę. Wschodnioeuropejskim miastem była Warszawa, gwiazdorem – popularny komik Max Linder, a konkurującymi ze sobą biznesmenami – Aleksander Hertz, właściciel przedsiębiorstwa filmowego „Sfinks”, i Mojżesz Towbin, właściciel przedsiębiorstwa filmowego „Siła”. A działo się to na początku 1914 roku.

Max Linder  – (nieświadomy?) bohater dramatu.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Wygrzebane w archiwach: "Narodziny prawdziwego teatru", czyli Bolesława Gorczyńskiego fantazja o przyszłości filmu

Mamy dziś ogromne możliwości w zakresie wyboru sposobów konsumpcji fikcjonalnych fabuł. Możemy wybrać się do teatru lub do kina, zasiąść przed telewizorem, oglądać filmy online. Nie zawsze jednak tak było – niegdyś media konkurowały ze sobą z taką zaciętością, że triumf jednego był jednoznaczny ze śmiercią innego.

Było tak choćby w Warszawie w latach 1915-1935, kiedy to tradycyjny teatr padł pod naporem kina, to z kolei oddało pola telewizji, wreszcie zaś – teatr odrodził się, domowe odbiorniki wyrzucono na śmietniki, a kina zniknęły z pejzażu miejskiego.


poniedziałek, 14 stycznia 2019

Legion Przyzwoitości potępia i ostrzega: 20 filmów, których nie powinien oglądać katolik

Niewiele było i jest na świecie zjawisk tak egalitarnych, jak cenzura dokonywana z punktu widzenia moralności. Przynajmniej jeśli uznamy, że ocenianie jakiegokolwiek utworu z perspektywy poczucia moralności konkretnej grupy nie jest z definicji nieegalitarne. Po prawdzie – jest, ale taka konstatacja nie służy temu wstępowi. Nie pozwólmy więc, by wstrzymały nas zasadne wątpliwości, i wróćmy na właściwe tory. A nawet lepiej – przejdźmy od razu do kina.

Na przestrzeni ponadstuletniej historii kina rozmaite organizacje cenzorskie w swej ocenie filmów rzadko brały pod uwagę ich wartości artystyczne i rozrywkowe, personalia twórców czy gatunek. Cenzurze – bądź ocenie, w przypadku organizacji, które formalnie nie były instytucjami cenzorskimi – podlegały filmy i wielkie, i błahe, dostarczające przedniej rozrywki i nużące, produkowane przez czołowe wytwórnie i niewielkie przedsiębiorstwa filmowe, tworzone przez hołubionych filmowców i bezimiennych reżyserów etc. Jedną z instytucji parającym się opiniowaniem filmów i niebaczących przy tym na nic, poza ich wymiarem moralnym, był amerykański Narodowy Legion Przyzwoitości (National Legion of Decency), zwany również – po prostu – Legionem Przyzwoitości.

Manifestacja członków Narodowego Legionu Przyzwoitości.
Źródło: FIRE.

środa, 31 października 2018

Wypożyczalnia książek Internet Archive - czym jest i czy działa?

Niniejszy wpis powstał pierwotnie z myślą o fanpejdżu, gdzie zamieściłem jego pierwszą wersję. Po krótkim namyśle stwierdziłem jednak, że warto przenieść go na bloga, przy okazji nieco rozszerzając, a to z kilku względów. Przede wszystkim – w wersji blogowej jest on znacznie czytelniejszy niż w postaci wpisu na fanpejdżu. Ponadto na blogu mogłem nie tylko wprowadzić większą liczbę ilustracji (zrzutów ekranu) niż na fanpejdżu, ale i umieścić je bezpośrednio przy wiążących się z nimi partiach tekstu. W końcu zaś  – notkę na blogu o wiele łatwiej odnaleźć (a także udostępnić) niż wpis na Facebooku, a mam nieśmiałą nadzieję, że prezentowane tu treści okażą się dla kogoś przydatne.

Przejdźmy jednak do rzeczy.

Z myślą o tym wpisie nosiłem się od dłuższego czasu. A kiedy piszę „od dłuższego czasu”, nie mam na myśli dwóch tygodni czy dwóch miesięcy, lecz dwa lata. Jakoś się jednak nie złożyło. W końcu – po finalizacji projektu, który spędzał mi sen z powiek przez ostatnie dwa lata  – stwierdziłem, że czas najwyższy wrócić do pomysłu.

Podejrzewam, że spora część Czytelników i Czytelniczek bloga i/lub fanpejdża zna repozytorium cyfrowe Internet Archive, a spora część tej sporej części mniej lub bardziej regularnie z niego korzysta. Bo warto –nie bez powodu redakcja Gizmodo umieściła Internet Archive na piątym miejscu listy stu stron, które ukształtowały współczesny Internet (po Wikipedii, Google, YouTube i The Onion). Internet Archive wykonuje w zakresie digitalizacji i cyfrowej dystrybucji wszelkiej maści publikacji lepszą robotę niż jakakolwiek biblioteka cyfrowa

Strona główna Internet Archive (archive.org).

wtorek, 21 sierpnia 2018

Archiwum fanpejdża: Z dziejów amerykańskiego komiksu #1

1. Roy Thomas rozwiązuje problem z cenzurą Nicka Fury'ego według Jima Steranki

Data publikacji na fanpejdżu: 16.05.2018.

Zgodzimy się chyba wszyscy, że cenzura nie jest, co do zasady, zbyt fajnym zjawiskiem. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto byłby psychofanem cenzury – jeśli już ktoś wypowiadał się o niej w trybie afirmatywnym, zawsze towarzyszyły temu mniejsze lub większe zastrzeżenia („w niektórych przypadkach”, „racja stanu”, „dzieciaczki” itd. itp.). Niemniej, zdarza się, że jej funkcjonowanie wyzwala w twórcach pokłady kreatywności, wskutek czego tworzą rzeczy ciekawsze od tych, jakie stworzyliby, gdyby mogli powiedzieć i/lub pokazać wszystko.

Bywa i tak, że rzeczy piękne i dobre rodzą się nie pod wpływem długiego namysłu, jak przechytrzyć cenzurę, lecz spontanicznych decyzji podyktowanych nadciągającym dedlajnem. Tak stało się w przypadku planszy z drugiego zeszytu komiksu „Nick Fury, Agent of S.H.I.E.L.D.” z 1968 roku.

Nick Fury, Agent of S.H.I.E.L.D. #2 (Marvel Comics, lipiec 1968).

środa, 27 czerwca 2018

II wojna światowa w amerykańskich komiksach grozy z lat 50. XX wieku.

Dziś w nikim nie budzi już chyba wątpliwości stwierdzenie, że niemożliwe jest opisanie dziejów jakiegokolwiek medium w oderwaniu od szerszej historii, w ramach której to kształtowało się, funkcjonowało i ewoluowało. Wśród badaczy komiksu panuje powszechny konsensus, w myśl którego do rozwoju rynku komiksowego w USA wydatnie przyczyniła się II wojna światowa. 

Szacuje się, że w latach 1942-1946 poziom sprzedaży komiksów zwiększył się z 12 mln. do 60 mln. egzemplarzy miesięcznie, a czytało je wówczas około 80. proc. Amerykanów między 6. a 17. rokiem życia i około 30 proc. w przedziale wiekowym 18-30[1]. Znaczną część czytelników stanowili amerykańscy żołnierze walczący w Europie i w Azji – komiksy stanowiły około 25 proc. periodyków wysyłanych na front, a regularnie czytało je 44 proc. z 12 mln. poborowych, zaś okazjonalnie – około 20 proc.[2].

Jak pisałem w jednym z wcześniejszych wpisów, branżę komiksową w przeważającej większości cechowały nastroje interwencjonistyczne – w czym niewątpliwą rolę ogrywał fakt, że znaczna część jej pracowników miała pochodzenie żydowskie – toteż niektórzy bohaterowie komiksów ścierali się z nazistami jeszcze przed otwartym zaangażowaniem się USA w konflikt. Początkowo wrogowie nie byli identyfikowani wprost, jednak aluzje były czytelne. Przykładowo: w pierwszym odcinku serii Espionage opublikowanym w „Smash Comics” z sierpnia 1939 roku antagonistą był stylizowany na Hitlera dyktator Argentyny, zaś w historii Mercury in the 20th Century zawartej w „Red Raven Comics” z sierpnia 1940 roku bohater mierzył się z żołnierzami Rudopha Hendlera, przywódcy państwa Pruslandia. Część twórców i wydawców zaczęła eksplicytnie wskazywać na nazistowskie Niemcy jako wroga już w 1940 roku. W latach 1942-1945 wojna z „Japonazistami”  stanowiła jeden z dominujących tematów amerykańskich komiksów, lecz po jej zakończeniu szybko niemal zupełnie zniknęła z ich kart.

Vlamir Koran, dyktator Argentyny („Smash Comics” #1, Quality Comics, sierpień 1939).