sobota, 24 października 2009

"Lituma w Andach" Mario Vargas Llosa

O „Litumie w Andach” powiada się, że to najbardziej peruwiańska z książek Llosy i trudno nie zgodzić się z tą opinią. Pisarzowi udało się jednak stworzyć coś więcej – książkę, która jest w stanie zainteresować czytelnika dalekiego od fascynacji iberoamerykańską literaturą.

Przyznaniu literackiej nagrody Nobla każdorazowo towarzyszą kontrowersje, w debacie publicznej niczym ten cymbał grzmiący rozbrzmiewa pytanie o słuszność decyzji podjętej przez Komitet. Nie inaczej było w tym roku, kiedy świat obiegła wiadomość o uhonorowaniu niemieckiej pisarki Herty Müller. Już wcześniej jednak, w licznych polskich mediach można było przeczytać krytyczne uwagi odnoszące się do dewaluacji znaczenia nagrody i nabrania przez nią politycznego charakteru. Wskazywano na to, że szanse na zdobycie palmy pierwszeństwa wśród światowych literatów są niewielkie, dla tych z kandydatów, którzy nie grzeszą nadmierną poprawnością polityczną i którym światopogląd lewicowy nie jest – delikatnie mówiąc – szczególnie bliski. W gronie tych twórców jednym tchem wymieniano nazwiska takie jak Philip Roth, Milan Kundera, czy właśnie Mario Vargas Llosa. I choć peruwiański pisarz nie kryje się ani ze swoim światopoglądem, ani niechęcią do lewicy, rozpatrywanie jego twórczości jedynie w tych kategoriach, jest dla niego niezwykle krzywdzące. By móc się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć książkę „Lituma w Andach”.

Głównym bohaterem powieści jest kapral Lituma, Piurańczyk, którego los przymusił do objęcia placówki w Naccos, z wolna wymierającej wiosce położonej w niegościnnych, zapomnianych przez Boga rejonach Andów. Przez lokalną ludność traktowany z rezerwą, którą sam odbiera jako pogardę, za jedynego towarzysza ma swojego podwładnego. Tomastio, ów młody policjant, pomaga Litumie zabić czas, opowiadając o swym uczuciu do Mercedes – dziwki, która pchnęła go do morderstwa. W tym samym czasie na terenie całych Andów grasują terrucos, członkowie Świetlistego Szlaku, maoistycznej bojówki, taką samą nienawiścią pałającą do zachodnich imperialistów, sowieckich rewizjonistów oraz niemoralnie prowadzających się. Kiedy więc w wiosce dochodzi do zaginięcia trzech mężczyzn, to właśnie na terrucos policjanci skieruje swe podejrzenia. Prawda jednak okaże się o wiele bardziej przerażająca.

Mimo iż zarys fabuły zdaje się sugerować, że Llosa dostarczył w ręce czytelników kryminał, samej intrygi kryminalnej jest w książce jak na lekarstwo. „Lituma w Andach” ma do zaoferowania o wiele więcej. Choć oszczędna w środkach, powieść stanowi doskonały komentarz dla sytuacji społeczno-politycznej Peru w latach 80-tych oraz wiarygodny portret psychologiczny zwykłego człowieka w stanie zagrożenia, któremu na dodatek przyszło przebywać na nieznanym sobie terenie. „Zwykły człowiek” to w przypadku książki Llosy słowo klucz, Lituma bowiem, pomimo że jest policjantem, stanowi ucieleśnienie przeciętności, jest everymanem w najbardziej klasycznym wydaniu – niezbyt ambitnym, niespecjalnie uduchowionym, kompletnie nie zainteresowanym polityką, ze swoimi drobnymi przywarami i prostymi pragnieniami. Tymczasem przyszło mu żyć w szalonych czasach, w targanym konfliktem kraju. Z każdym dniem na jego szyi zaciska się niewidzialna, acz wyczuwalna pętla. Kapral wie, że prędzej czy później terrucos pojawią się w Naccos i nie okażą mu żadnej litości, jako słudze światowego imperializmu. To że ani on, ani jego podwładny jeszcze ich nie widzieli o niczym nie świadczy – maoiści krążą po okolicy, a wieści o ich krwawych czynach przenoszą setki ust. Słysząc o batożeniu, strzelaniu w potylicę, czy w końcu o kamienowaniu cywilów, urzędników i naukowców, Lituma może tylko zadawać sobie pytanie: „co, u diabła, dzieje się z tym krajem?”. Niestety, nikt nie jest w stanie udzielić mu odpowiedzi.

W czasie swego pobytu w górach, Lituma odkryje, że źródła wszechobecności przemocy panującej w Peru, nie należy szukać się wyłącznie w poczynaniach Świetlistego Szlaku oraz w działaniu błędnego koła akcja-reakcja. Z ograniczonych kontaktów z tubylcami oraz mocno zakrapianej rozmowy ze skandynawskim naukowcem, zafascynowanych peruwiańską kulturą, kapral wyniesie przekonanie, że gwałt od zawsze wpisany był w specyfikę jego kraju.

Choć recepty na bolączki Peru, Llosa w swej książce nie podaje, można odnieść wrażenie, że obstaje on przy prostej zasadzie, by kierować się w życiu zdrowym rozsądkiem oraz pozostawić innych w świętym spokoju. Zarówno bowiem quasi-religijny ideologiczny dogmatyzm terrucos, jak indiańska wiara w zabobony, miast okazać się receptą na bolączki dnia codziennego, niesie jedynie cierpienie. Takim właśnie zdroworozsądkowym typem człowieka jest Lituma. Pomimo że osobiście nie pojmuje on, jak Tomasito mógł z miłości do kobiety zabić narkotykowego bonza, takie działania mieszczą się jeszcze w jego porządku świata. Podobnie też imponuje mu spryt i zaradność osób takich jak gruby Iscariote, czy ojciec chrzestny Tomasito, którzy potrafią z każdej sytuacji uszczknąć coś dla siebie. Zabić w afekcie, z miłości, w gniewie, w obronie honoru, czy nawet dla pieniędzy – wszystko to jest dla niego zrozumiałe. Chwycić jednak kamienie i zmiażdżyć za ich pomocą francuskich turystów? Wystrzelać, wysadzić dynamitem i zadźgać stado „imperialistycznych” wigoni? Odurzyć i rozszarpać niemego, wioskowego głupka? To w głowie kaprala się nie mieści.

O „Litumie w Andach” powiada się, że to najbardziej peruwiańska z książek Llosy. Trudno nie zgodzić się z tą opinią. Autor szczegółowo rekonstruuje w niej życie podupadającej andyjskiej wioski; perfekcyjnie odmalowuje mentalność mieszkańców peruwiańskiej prowincji, zawieszonych gdzieś pomiędzy odizolowanym od zewnętrznych wpływów tradycyjnym społeczeństwem, a wdzierającą się w ich życie współczesnością; przedstawia w końcu polityczny chaos jaki ogarnął kraj w drugiej połowie XX wieku. Pisarzowi udało się jednak stworzyć coś więcej – książkę, która jest w stanie zainteresować czytelnika niespecjalnie zorientowanego w zawirowaniach peruwiańskiej historii, czy też dalekiego od fascynacji iberoamerykańską literaturą. „Lituma w Andach”, choć – jak się rzekło – formalnie prosta, jest w istocie książką głęboko humanistyczną. I z tego właśnie względu, warto po nią sięgnąć.


Tekst został pierwotnie opublikowany na łamach serwisu kulturalnego portalu Netbird.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz