wtorek, 4 maja 2010

Jak... wprowadzić porno w obręb popkultury

Od ponad trzech dekad obserwujemy proces stopniowego przenikania pornografii do kultury popularnej. Autobiografia największej gwiazdy porno-biznesu znakomicie wpisuje się w ten trend, zarówno jako jego świadectwo, jak i jeden z elementów.

Pornografia towarzyszy człowiekowi od czasu, kiedy pierwszy cromagnonczyk odkrył, że modelując kawałek gliny, kamienia kredowego czy mamuciego zęba, może nadać mu wymarzony przez siebie kształt, po czym stworzył miniaturową istotę idealną, kwintesencję kobiecości i niedościgniony wzór, do którego będzie mógł tęsknić przez resztę swych dni. Jak każde zjawisko sprawiające, że nasze policzki oblewa rumieniec, na przestrzeni wieków kultura zmiotła pornografię pod dywan, pozostawiając jednocześnie możliwość jego podnoszenia, mikroskopijnego niemal badania i zaspokojenia perwersyjnej ciekawości. Tak przynajmniej drzewiej bywało, bo ostatnimi laty obraz ten nabrał nowych, zgoła odmiennych odcieni.

W niesławnej „Dziwce” Marii Lidón znalazła się pamiętna scena, w której oburzone gwiazdki porno wypinają swe silikonowe usta i protestują przeciw porównywaniu ich do prostytutek, siebie same określając mianem artystek. Większość osób niespecjalnie zainteresowana jest rozdrabnianiem różnic pomiędzy poszczególnymi rodzajami kupczenia swoim ciałem, więc i podobne rewelacje samozwańczych „królowych analu” skwituje co najwyżej pobłażliwym uśmiechem. Jeśli jednak myśli tej poświęcić nieco czasu, dochodzi się do wniosku, że coś może być tu na rzeczy…

„Wszystko płynie” – zauważył onegdaj pewny mądry Grek. W branży filmów dla dorosłych płynie zaś dalej, szybciej i bardziej intensywnie, przez co od ponad trzydziestu lat jesteśmy świadkami postępującego – i nabierającego coraz większego rozpędu – przenikania pornografii w obręb kultury głównego nurtu. Łatwo w tym miejscu uderzyć w moralizatorski ton, wyrzucić z siebie litanię jeremiad o postępującym upadku zachodniej cywilizacji, a resztkę sił, które po tym zostaną, zaprząc do wyrycia epitafium dla moralności. Pęd do wartościowania warto jednak utrzymać na wodzy, a zjawisko potraktować w kategoriach interesującego fenomenu kulturowego. Bo i jest ono fascynujące, choćby pod względem swojej dynamiki.

W latach siedemdziesiątych Gerard Damiano – reżyser filmów „Głębokie gardło” i „Diabeł w pannie Jones”, które osiągnęły status kultowych również poza hermetycznym światkiem produkcji spod znaku trzech iksów – wieścił, że w przyszłości granice pomiędzy porno a kinem mainstreamowym ulegną rozmyciu, twórcy uzyskają zaś pełną swobodę i prawo do umieszczania w swych filmach scen o charakterze pornograficznym. Choć poglądom tym nawet dzisiaj bliżej do świadectwa ekscentryzmu niż wizjonerstwa, nietrudno zauważyć, jak bardzo zmienił się we współczesnej kulturze status pornografii. Krok po kroku wychodzi ona z ukrycia, staje w świetle fleszy, a jej ikony stąpają po czerwonym dywanie pod ramię z gwiazdami muzyki, filmu i telewizji. Ta formuła „gościnnego występu” postaci z porno-środowiska w świecie show-biznesu - sama w sobie nie do pomyślenia jeszcze w latach osiemdziesiątych – ulega jednak stopniowemu wyczerpaniu, przestaje być bowiem satysfakcjonująca dla bezpośrednio zainteresowanych. Ci pragną w show-biznesie zagościć na stałe i na równych prawach, nie zaś jedynie w formie dodatku do „pełnoprawnego” showmana, czy drobnego „tematycznego” cameo. Postulatu Damiano zrealizować na pewno się nie da, lecz porno spróbuje uszczknąć dla siebie jak najwięcej mainstreamu.


Pierwszy wpis w tej księdze złożyła już na początku lat dziewięćdziesiątych Traci Lords, wykorzystując swą popularność do zaistnienia w branży muzycznej i filmowej, ostatni natomiast Jenna Jameson, publikując swoją autobiografię, która w ubiegłym roku trafiła i na półki polskich księgarni. Fascynujące jest to, jak różne drogi do tego samego celu obrały te dwie kobiety: o ile Traci Lords już w początkach swojej kariery odcięła się od branży porno, o tyle ta druga przez lata świadomie kreowała swój wizerunek porno-divy. Jak słusznie zauważa Charles Taylor, happy-end Jameson jest wyjątkowy – i jakże różny od tego, jakiego pragnęliby moraliści – ze względu na to, że nie osiągnęła go „pomimo porno”, lecz właśnie „dzięki porno”. A przynajmniej do tego próbuje nas ona przekonać.

„Jak… kochać się jak gwiazda porno” w rozważania poświęcone wkraczaniu pornografii w obręb kultury masowej wpisuje się w trójnasób. Po pierwsze, sama decyzja o napisaniu i publikacji tej autobiografii jest wyraźnym świadectwem tego, że branża porno próbuje przedostać się do mainstreamu (niektórzy powiedzieliby nawet, że jest też próbą jej nobilitacji, przez wybór medium cieszącego się większą estymą niż telewizja czy film, a i wymagającego większych umiejętności). Tym bardziej, że w przeciwieństwie do innych gwiazd porno, które wcześniej zdecydowały się na spisanie swych wspomnień, Jenna Jameson, jest dla branży kimś więcej niż tylko aktorką – dawno już temu została wytypowana na jej rzecznika, tak że w końcu przylgnął do niej przydomek „Ambasadorki Porno”. Po drugie zaś, forma wydania książki i – co ważniejsze – jej recepcja, wskazuje na to, że popkultura zaakceptowała pornografię jako zjawisko i dopuściła ją na swe łono. Niegdyś branża ta prezentowana była w mediach wyłącznie jako przejaw patologii (sztandarowym przykładem jest tu casus Lindy Lovelace, która zwróciła na siebie uwagę amerykańskiej telewizji dopiero po tym, jak stała się aktywistą ruchu przeciw pornografii, pomimo tego, że „Głębokie gardło’, w którym grała główną rolę, zarobiło w kinach ponad pół miliona dolarów, stając się zjawiskiem o ogólnokrajowym zasięgu). W 2004 roku wspomnienia jej czołowej gwiazdy zostały omówione i zrecenzowane na łamach poczytnych i opiniotwórczych czasopism. Co prawda nie wszędzie pisano o niej w superlatywach (czego dobitnym przykładem jest recenzja z „New York Timesa” autorstwa Jane i Michaela Sternów), lecz wejście w tak głęboki dyskurs z przedstawicielem środowiska porno jest zjawiskiem bezprecedensowym. Poza tym: nie od dziś wiadomo, że liczy się nie to, co piszą, lecz czy nie przekręcają nazwiska. Znamiennym jest również fakt, że w Polsce – kraju o społeczeństwie zdecydowanie bardziej tradycyjnym od amerykańskiego – autobiografia gwiazdy porno ukazała się nie pod szyldem jakiegoś różowego wydawnictwa, lecz Wydawnictwa Wojciech Marzec, za sprawą którego w ręce czytelników trafiają przede wszystkim teoretyczne publikacje poświęcone filmowi. Jenna Jameson obok Patti Bellantoni – ze świecą szukać bardziej dosadnej ilustracji homogenizacji kultury masowej. Po trzecie w końcu, pomiędzy wierszami dotyczącymi prywatnego życia i zawodowych perypetii divy seks-biznesu znaleźć można – pochodzący z pierwszej ręki – opis wkraczania pornografii w przestrzeń pierwotnie dla niej niedostępną. A zapoznać się z nim warto choćby dlatego, że „Ambasadorka Porno” tytuł swój otrzymała właśnie za to, że była jedną z osób, które przedzierały ten szlak – publicznie pokazując się w towarzystwie gwiazd estrady i ekranu, występując u boku Howarda Sterna w jego autobiograficznych „Częściach intymnych”, czy w końcu za sprawą krótkiej przygody jako reporterki E! Channel.


Na kartach „Jak… kochać się jak gwiazda porno” forpoczta różowego biznesu rekonstruuje czytelnikowi drogę jaką przebyła od mieszczącego się w Las Vegas klubu ze striptizem „Crazy Horse” do wartego 2,5 miliona dolarów domu w Arizonie, nie szczędząc przy tym szczegółów ze swych nieudanych związków i ciekawostek z branży „rozrywki dla dorosłych”. W międzyczasie powraca też wspomnieniami do swojego dzieciństwa, sporo miejsca poświęcając na opis relacji rodzinnych, które – nota bene – stanowić mogą doskonalą pożywkę dla domorosłych psychologów. Krótko mówiąc: klasyczna pulpowa literatura wspomnieniowa, która – gdyby nie specyfika seks-przemysłu – mogłaby wyjść spod ręki dowolnego celebryty (w przypadku muzyków rockowych natężenie słów powszechnie kojarzonych z praktykami seksualnymi byłoby nawet porównywalne), a i postaci przez nią się przewijające często byłyby te same.

Autobiografia Jenny Jameson należy do specyficznej grupy książek, których największy atut stanowi coś zgoła odmiennego od tego, co pomyślane zostało jako ich siła napędowa i magnes przyciągający czytelników. Ani bowiem pikantne historyjki z życia porno-branży, ani pokrętne losy bohaterki nie są nawet w połowie tak zajmujące, jak możliwość przyjrzenia się temu, w jaki sposób pornografia konstruuje swój obraz na użytek zewnętrzny. A omawiane tu wydawnictwo daje ku temu dwie możliwości: po pierwsze, opisany został w nim szereg służących temu zabiegów i narzędzi, po drugie zaś, samo w sobie jest takim narzędziem.

Mimo krytycznych uwag pod adresem tych przedstawicieli branży, którzy żerują na naiwności młodych dziewcząt pragnących w niej zaistnieć, na kartach „Jak… kochać się jak gwiazda porno” próżno szukać przykładów prawdziwych tragedii w tym środowisku. Przewijają się oczywiście tematy takie jak uzależnienie od narkotyków, zaborczy partnerzy, perspektywa społecznego ostracyzmu, raz nawet wspomniane zostało ryzyko zarażenia wirusem HIV, jednak okazuje się, że są to problemy, z którymi można sobie poradzić, jeżeli tylko ma się głowę na karku (a bez niej, jak wiadomo, źle można skończyć pracując nawet na stanowisku biurowym). Pod pewnymi względami omawiana tu książka przypomina więc całkiem popularny dokument „Thinking XXX” – w obu przypadkach głos oddano tym, którzy w porno-biznesie odnieśli sukces, dlatego też przedstawiony w nich obraz nigdy nie będzie pełny. Jameson musiała widzieć wiele rzeczy, które w autobiografii postanowiła przemilczeć. Trudno się zresztą jej dziwić. Wszak od kiedy stwierdziła, że chce zostać największą gwiazdą porno w historii, świadomie kreuje ona swój wizerunek, ten zaś zawsze będzie pochodną wizerunku całej branży. Pewnych ciemnych stron porno-biznesu w tajemnicy zachować się nie da, ale niepotrzebnie własnego gniazda lepiej też nie kalać. Zwłaszcza, że zaszkodzić można nie tylko kolegom, ale i sobie.

Będąc już doświadczoną striptizerką Jameson postanowiła oblec się w szaty mentorki i wprowadzić młodą, nieśmiałą dziewczynę w meandry rozbieranego biznesu. „To tutaj to nie jest prawdziwe życie. To gra, jedna wielka gra w pranie mózgu” – powiedziała jej. Jennasis, bo pod takim przydomkiem była wtedy znana, bardzo szybko odkryła co jest istotą seks-biznesu w każdej jego postaci: od erotycznego tańca po wysoce wyspecjalizowane fetyszystyczne porno. Jest nią iluzja. Urzeczywistnianie, a czasem i kreowanie fantazji. Po przekroczeniu bramy klubu go-go, po włożeniu DVD do czytnika, wreszcie po otwarciu pierwszej strony świerszczyka trafia się do krainy nie mającej wiele wspólnego z prawdziwym światem. Tancerka wchodząca na scenę w różowych bucikach i włosach uczesanych w warkoczyki nie odgrywa przed wpatrzonymi w nią mężczyznami uczennicy, lecz dostosowuje się do ich wyobrażenia niegrzecznego, tryskającego nieskrępowaną seksualnością młodocianego wampa, o którym ci marzą, leżąc w łóżku obok swych żon. Przed ich oczyma pojawia się doskonała kopia nieistniejącego świata – pornograficzne symulakrum sięga zenitu. Mając to na uwadze, przedzierając się przez karty pikantnej autobiografii warto zastanowić się, na ile opisywana w niej historia jest prawdziwa, na ile zaś Jenna Jameson kontynuuje praktyki, które doskonaliła jako striptizerka, gwiazda filmów pornograficznych, a w końcu jako ich reżyserka – ostateczny kreator iluzji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka opisuje wszystko to, co chcielibyśmy przeczytać, że zbyt wiele intuicji i wyobrażeń zostaje potwierdzonych, całości zaś zbyt blisko do modelowej historii życia aktorki porno, tego memu bulgoczącego gdzieś w popkulturowym śmietniku naszego umysłu. Pytanie to musi niestety zostać bez odpowiedzi, tę bowiem zna tylko Jenna Jameson. Prezentowany przez nią opis przemysłu porno zawsze można konfrontować z wiedzą wykraczającą poza samą lekturę, w tym przypadku możliwości tej jesteśmy pozbawieni.

Jenna Jameson to postać, w stosunku do której nietrudno popaść w dwie skrajności. Można wkroczyć na ścieżkę łatwego protekcjonalizmu i uznać ją, jeżeli już nie za pustą idiotkę, która znalazła swą niszę żerując na najniższych ludzkich instynktach, to za ofiarę środowiska, nad którą człowiek cywilizowany winien ze współczuciem pochylić głowę. Z drugiej strony, równie łatwo zachłysnąć się popkulturowym mitem porno-divy, ikony przemysłu dla dorosłych, jego spokesmanki i ambasadorki, każdym jej czynom i słowom nadając splendoru i przypisując ogromną wartość. W moim przekonaniu obu tym obrazom daleko do prawdy, która – jak to ma w zwyczaju – i tym razem postanowiła położyć się gdzieś pośrodku. Lekturze „Jak… kochać się jak gwiazda porno” towarzyszą ambiwalentne uczucia – z jednej strony w książce sporo ciekawych obserwacji, a i zdarzają się zdania niemal literackie, z drugiej zaś w zbyt wielu ich fragmentach pobrzmiewa tani egzystencjalizm, a i próby manipulacji czytelnikiem stają się aż nazbyt widoczne. Warto uchwycić się tego wrażenia i w podobnym duchu spojrzeć na samą autorkę wspomnień – unikać zarówno przesadnego podziwu, jak i nieuzasadnionej pogardy.

Nie sposób zaprzeczyć, że Jenna Jameson wielokrotnie już zamanifestowała swą obecność w kulturze masowej, wykraczając tym samym poza branżę, która ją stworzyła. Należy jednak pamiętać, że stopniowe przenikanie pornografii do mainstreamu jest zjawiskiem o długiej historii, zaś zaistnienie jakiejś jej gwiazdy w szerokiej świadomości jest jego naturalną konsekwencją. Gdyby bohaterki „Jak… kochać się jak gwiazda porno” zabrakło, proces ten byłby co prawda bardziej długotrwały, lecz rolę tę musiałby przejąć ktoś inny, z czego branża porno doskonale zdawała sobie sprawę przynajmniej od początku lat dziewięćdziesiątych. Prawdziwa siła blondynki z Nevady leży więc nie w tym, że była wizjonerką różowego biznesu, lecz w tym, że potrafiła się w tej roli odnaleźć. Więcej nawet: udało się jej przewyższyć wszelkie oczekiwania. Pospolita silikonowa kretynka – jak chcieliby ją widzieć niektórzy – nie wykazałaby się ani takim wyczuciem, jakie kroki okażą się pomocne w jej karierze, ani zdolnościami biznesowymi pozwalającymi pokierować działalnością własnej spółki producenckiej, ani – co najważniejsze – takimi umiejętnościami autokreacji. Choć stworzenie wizerunku seks-ikony popkultury nie obyło się bez współudziału mediów i potężnej machiny promocyjnej przemysłu pornograficznego, jest ono dziełem przede wszystkim samej Jenny Jameson.


Wróćmy do wspomnianych wcześniej gwiazdek porno, które w filmie „Dziwka” wyraziły dość interesujący pogląd na temat swojej roli we współczesnym świecie. Określając się mianem artystek – co w osobie z zewnątrz ich środowiska budzi zrozumiały sprzeciw – dotknęły one szalenie istotnej kwestii. Kultura popularna, coraz śmielej otwierając się na pornografię i wchłaniając kolejne jej elementy, zdaje się stopniowo przypisywać im tę właśnie rolę. Logika popkultury jest tu diabelnie prosta: jeśli działasz w show-biznesie, jesteś artystą i basta! Gdyby miała kierować się innymi kryteriami, grono osób, które w kolorowych magazynach może powiedzieć o sobie „I’m an artist” uległoby znacznemu przetrzebieniu. A w powszechnej świadomości, całkiem słusznie zresztą, pornografii bliżej teraz do show-biznesu, niż do prostytucji. Ta druga kojarzona jest z wykorzystywaniem kobiet, licznymi patologiami, a nierzadko i ze zorganizowaną przestępczością. Dla porównania: porno to już nie kobiety ściągane z ulicy, obskurne hotele i sprzedaż spod lady, lecz wielkie wytwórnie, potężna machina promocji i dystrybucji, sztaby prawników, precyzyjnie konstruowane umowy i dochody porównywalne do tych osiąganych przez Hollywood. Branża ta potrafi kreować swój wizerunek, czego najlepszym przykładem jest to, że samookreślając się preferuje termin „adult entertainment”, zamiast starego dobrego „porn industry”, czy nazbyt szerokiego „sex-business” – semantycznie różnica jest niewielka, pod względem pragmatyki: ogromna.

Autobiografia największej gwiazdy „rozrywki dla dorosłych” doskonale wpisuje się zarówno w trend przewartościowywania pornografii, jak i jej wkraczania na obszary wcześniej dla niej niedostępne. Śmiem przypuszczać, że za kilkadziesiąt lat, kiedy już prywatne perypetie Jenny Jameson przestaną budzić czyjekolwiek zainteresowanie, książka ta nadal stanowić będzie doskonały materiał źródłowy dla historyków i socjologów kultury.


Tekst został opublikowany na łamach portalu Popmoderna

1 komentarz: