wtorek, 3 listopada 2009

"Wieczna Wojna" Joe Haldeman & Marvano

Wojenne doświadczenia autora przybrane zostały w szaty science-fiction, po czym doskonale przetłumaczone na język komiksu. Warto przeczytać.

Wojna w Wietnamie była traumatycznym doświadczeniem dla całego pokolenia Amerykanów. Młodzi ludzie, którzy nie uratowali się ucieczką do Kanady bądź nie skryli się w komunach hipisowskich, wrócili do kraju z bagażem wspomnień, które większości z nich miały towarzyszyć do końca ich dni. Ci, na których wojna odcisnęła największe piętno, nigdy nie powrócili już do normalnego życia – pogrążali się w alkoholowo-narkotykowym amoku, wegetowali gdzieś na granicach społeczeństwa, popadali w obłęd lub popełniali samobójstwo. Joe Haldeman należy do grona szczęśliwców, którym udało się uporać z syndromem „powrotu”. Poradził sobie jednak w niekonwencjonalny sposób – w ramach terapii pisał książki, w których w konwencję science-fiction ubierał swoje wietnamskie doświadczenia. W ten sposób narodziło się jego największe dzieło – „Wieczna Woja”, powieść uhonorowana w 1975 roku nagrodami Nebulla i Hugo, której sława rychło wykroczyła poza hermetyczny świat fantastyki. W 1980 roku Haldeman napotkał na swej drodze Marvano, młodego holenderskiego rysownika, który zaproponował mu stworzenie komiksowej adaptacji powieści. Pisarz pomysł podchwycił i osiem lat później historia opowiedziana w książce przeżyła swój renesans.

Największym atutem opowieści o losach Williama Manderli – doktoranta z fizyki, który zostaje powołany na wojnę z pozaziemską cywilizacją Bykarian, jest to, że może być ona postrzegana w kategoriach fantastyki naukowej jak i metaforycznego ujęcia wojny w Wietnamie. Ciekawie wykreowany świat, interesujący bohaterowie drugoplanowi i zajmująca historia sprawiają, że „Wieczna Wojna” zadowoli i tych, którzy będą niespecjalnie zainteresowani doszukiwaniem się w niej drugiego dna. Prawdziwy kunszt Haldemana objawia się jednak dopiero wtedy, kiedy czytelnik wykroczy poza tę podstawową warstwę komiksu i w jego fabule zacznie doszukiwać się wątków autobiograficznych i metaforycznych. Przestrzeń kosmiczna, futurystyczne technologie i konflikt z rasą pozaziemskich istot stanowią wszak tylko dodatek. Istotą tej historii jest wojna. Wojna i powrót.



Podobnie jak Haldeman i jego rówieśnicy, Mandella opuszcza swój dom, by w nieznanym mu świecie walczyć z wrogiem, o którym nic nie wie. Odległe układy planetarne zastępują Indochiny, a tajemniczy Bykarianie, których w początku konfliktu nikt jeszcze nie widział na oczy przejmą funkcję skrywającego się w dżungli Vietkongu. Zanim jednak dojdzie do konfrontacji z nieznanym wrogiem przejdzie on morderczy trening na planecie Cerberus. Choć pomiędzy szkoleniem z „Wiecznej Wojny”, a tym znanym choćby z „Full Metal Jacket” Stanleya Kubicka widać spore podobieństwa, to drugie ma się do pierwszego niczym kolonia w Kołobrzegu do survivalu w Andach.




Kiedy Haldeman wrócił z Wietnamu, zastał Amerykę w niczym nie przypominającą tej, którą znał – kiedy opuszczał kraj kontrkultura raczkowała, teraz rozrosła się do niebotycznych rozmiarów, dokonała się rewolucja seksualna, a poparcie dla konfliktu wietnamskiego sięgało dna. Na potrzeby „Wiecznej Wojny” doświadczenie to zostało spotęgowane zgodnie z obowiązującymi kanonami science-fiction – ze względu na konieczność pokonywania dystansów liczonych w latach świetlnych, żołnierze na czas lotu poddawani są hibernacji, ze snu budząc się co kilkanaście-kilkadziesiąt lat. Kiedy Mandella pierwszy raz trafia na ziemię, okazuje się, że połowa ludzkości jest homoseksualna, kiedy pod jego rozkazy trafiają nowi rekruci, okazuje się, że większość z nich to klony, kiedy w końcu budzi się ze snu po raz ostatni, okazuje się, że nowa generacja klonów podpisała z Bykarianami traktat pokojowy. Podobnych smaczków, w lekturze znajduje się wiele więcej, a odkrywanie ich stanowi prawdziwą przyjemność.




Źródłem sukcesu Haldemana i Marvano – poza samą siłą materiału wyjściowego – było to, że nie poprzestali oni jedynie na stworzeniu prymitywnej adaptacji, bezrefleksyjnego przeniesienia słowa pisanego na ciąg obrazków i tekstów. W jej miejsce – świadomi tak możliwości jakie daje komiksowa narracja, jak i ograniczeń, jakie narzuca – dokonali kompleksowej translacji języka powieści na język komiksu. By przekazać informację o świecie, w którym rozgrywa się akcja, autorzy sięgnęli po zabieg wprowadzony do świata obrazkowych opowieści przez Franka Millera w „Powrocie Mrocznego Rycerza” – ekrany telewizora, relacjonujące wydarzenia na żywo. Zdając sobie sprawę, że w adaptacji nie może trzymać się pierwotnego rytmu historii, twórcy odpowiednio ją skrócili, usuwając przy tym wątki, które trudno przenieść do formy komiksu. Jednocześnie też zdecydowali się nie nadużywać okien informacyjnych – wszelkie opisy zostały zastąpione przez rozbudowane dialogi, szczegółowe ilustracje i doskonałą kompozycję kadrów, przekazującą maksimum treści na minimalnej ilości stron.

Zbiorcze wydanie „Wiecznej Wojny” jest nie lada gratką dla miłośników komiksu. Tym bardziej, że w porównaniu z pierwszym polskim wydaniem z początku lat 90-tych Egmont poprawił tłumaczenie (stało się bliższe oryginałowi oraz bardziej wyraziste i żywe) oraz umieścił w nim kilka interesujących dodatków, takich jak wspominki Haldemana oraz korespondencję jaką prowadził on w 2001 roku z Marvano.


Tekst został pierwotnie opublikowany na łamach serwisu kulturalnego portalu Netbird.pl

2 komentarze:

  1. A czy przypadkiem Belzebub nie podzielił się tym afganem? Liczę, że tekst o wspomnianej książce Kossakowskiej pojawi się i tutaj. Pracujesz nad jakimiś świeżymi tekstami - prawda?

    Jeszcze coby na temat było: widzę, że tak jak nowe wydanie Wiecznej Wojny jest oceniane dosyć pozytywnie, tak po wznowieniu Skargi Utraconych Ziem ludzie z lekka jadą. Może to faktycznie słaby komiks jest...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba sedna dotknąłeś mówiąc o "Skardze Utraconych Ziem". Po mojemu to słaby komiks jest, tak więc reakcji jakoś się nie dziwię. W chwili pierwszego polskiego wydania mógł jeszcze przejść na taryfie ulgowej (bo Rosiński, bo mało wydawano), ale teraz, kiedy ma się większy wybór, naprawdę szkoda na to kasy.

    Co do innych inności. Belzebub może by i się podzielił, ale ja nawet w śnach konserwatywny chłopak jestem ;)

    O Kossakowskiej może coś się pojawi, ale to raczej w dłuższej perspektywie. Chciałbym jakieś świeże teksty dodać, ale trochę czas nie pozwala. Na razie nadrabiam zaległości i czytam pięć rzeczy jednocześnie. Przy czym chcę rękę na pulsie trzymać i nie zaniedbywać muzyki i filmu. Oj mało czasu, mało...

    OdpowiedzUsuń