wtorek, 19 stycznia 2010

"Graf Zero" William Gibson

W chwili wydania „Neuromancera” Gibson ustawił sobie wysoko poprzeczkę. Choć jego drugiej powieści brakuje świeżości poprzedniczki, jest jej godną kontynuacją. To kawał dobrego science-fiction i żelazny kanon cyberpunku.

„Graf Zero” stanowi drugą odsłonę kultowej „Trylogii Ciągu” Wiliama Gibsona. Wydana w niespełna dwa lata po pionierskim „Neuromancerze” powieść na powrót zabiera czytelnika do świata przepełnionego ponadnarodowymi korporacjami, futurystycznymi technologiami, ciemnymi interesami oraz nieustannym pędem za informacją. O ile jednak o „Neuromancerze” pisać można wiele – wszak jest to sztandarowe dzieło Gibsona, wykładnia gatunku, powieść dla niego paradygmatyczna, słowem: biblia cyberpunku - o tyle sklecenie choć kilku oryginalnych zdań na temat „Grafa Zero” jest dla recenzentów wysoce problematyczne. Niemal wszystko co zostało powiedziane na temat „Neuromancera” można odnieść i do jego kontynuacji, ta stanowi bowiem konsekwentne rozwinięcie pierwotnej idei. Tylko tyle i aż tyle – chciałoby się rzec. Zamiast więc zajmować się nadprodukcją recenzenckich bytów, przez tworzenie ich w myśl zasady „kopiuj – wklej – zmień tytuł”, pragnę zasugerować czytelnikom zapoznanie się z recenzją „Neuromancera”, którą „z pewną dozą nieśmiałości” można potraktować jako mini kompendium wiedzy na temat cyberpunku, natomiast w niniejszym tekście skupić się na tym, co odróżnia „Grafa Zero” od jego poprzednika.

A powieści te różnią przede wszystkim bohaterowie. „Trylogia Ciągu” należy bowiem do grona tych cyklów książkowych, w których każdy kolejny tom stanowi odrębną, zamkniętą historię, połączoną z innymi jedynie światem, w którym rozgrywa się akcja. Spośród postaci znanych z „Neuromancera” na kartach „Grafa Zero” pojawia się jedynie Finn – paser oprogramowania i hardware’u (na marginesie warto zaznaczyć, że jest on bohaterem, do którego Gibson powraca najczęściej – zadebiutował w opowiadaniu „Burning Chrome”, a istotną rolę odegrał również w „Mona Lisie Turbo”). Samo stwierdzenie dotyczące odmienności bohaterów jest zresztą pewnym nadużyciem. Należy bowiem pamiętać, że Gibson operuje przede wszystkim na postaciach archetypicznych – bohaterowie przewijający się w jego książkach różnią się imionami, wiekiem czy drobnymi szczegółami w ich historii, jednak nadal należą do pewnych klas, o ściśle określonych cechach. Molly została więc zastąpiona Turnerem, „ulicznym samurajem”, który był na tyle dobry, że awansował na najemnika, zawodowo parającego się „zamianą kontraktów”, czyli wykradaniem pracowników jednej korporacji i bezpiecznym odstawianiem ich do placówek korporacji konkurencyjnej. Zgodnie z odwrotną logiką Case, kowboj konsoli po przejściach, zastąpiony został natomiast swoim młodszym, dopiero próbującym swych sił w cyberprzestrzeni, odpowiednikiem – Bobbym Newmarkiem. Trzecią główną bohaterką jest Marly Kruskhova, stanowiąca w uniwersum cyberpunku pewne novum, jest bowiem właścicielką galerii sztuki, której przez lata udawało się uniknąć kontaktu z wszelkimi zaibastu, yakuzą i cyberprzestrzenią.

To, co łączy te trzy – tak odmienne – postaci, stanowi największą zagadkę powieści, która w pełni wyjaśnia się dopiero na ostatnich stronach. Akcja „Grafa Zero” toczy się bowiem w siedem lat po wydarzeniach znanych z „Neuromancera” i wiąże się z poważnymi zmianami, jakie nastąpiły w tym czasie w cyberprzestrzeni. Konkluzja stanowi bezpośrednie nawiązanie do pierwszej części trylogii, tak więc brak jej znajomości, choć nie przeszkodzi w lekturze, na pewno pozbawi ją kilku smaczków, a przy pobieżnym i nieregularnym czytaniu, może sprawić, że wielki finał będzie nieco nieczytelny. Sam rys fabularny w jest „Grafie Zero” bardziej rozbudowany niż w jego poprzedniku, jednak prawdziwą siłą napędową powieści – jak zwykle u Gibsona – są bohaterowie oraz kształtujący ich na swój obraz i podobieństwo świat, będący ponurą wróżbą na przyszłość.

Największą różnicą, jaka zachodzi pomiędzy „Neuromancerem” i „Grafem Zero” jest jednak nie fabuła czy bohaterowie, lecz warstwa formalna tych książek. Przez niespełna półtorej roku Gibson poczynił ogromne postępy zarówno w opanowaniu technik narracyjnych jak i sposobie posługiwania się językiem. W „Grafie Zero” zrezygnował on z prowadzenia historii w oparciu o jednego bohatera i wydarzenia, których ten jest świadkiem. Zamiast tego posługuje się on narracją równoległą, przeplatając rozdziały poświęcone z osobna Turnerowi, Bobby’emu i Marly, misternie układając je tak, by informacje, które na bieżąco zdobywa każdy z bohaterów, pozwoliły czytelnikowi na złożenie intrygi w całość. Sam język powieści, choć utrzymuje swój cyberpunkowy charakter, stał się natomiast bardziej przyswajalny dla osób, które z gatunkiem nie miały wcześniej styczności. Najprawdopodobniej sprawił to wzrost umiejętności warsztatowych Gibsona, który nie musiał już swych braków maskować specyficznym językiem i stylem narracyjnym. Za teorią tą przemawia zresztą fakt, że każdą kolejną powieść tego autora czyta się lepiej.

„Graf Zero” nigdy nie spotkał się z takim uznaniem jak „Neuromancer”. Powody są nader oczywiste – książka przełomowa, powołująca do życia nowy podgatunek literacki siłą rzecz budzi większe emocje, niż nawet najlepsza kontynuacja. Druga odsłona „Trylogii Ciągu” nie stanowi jednak próby odcinania kuponów od wcześniejszych dokonań – sprawnie nawiązując do wcześniejszych wątków, Gibson wprowadza do wykreowanego przez siebie świata nowe elementy, które niemal w chwili wydania „Grafa Zero” weszły do kanonu cyberpunku. Choć powieści brakuje świeżości swej poprzedniczki, jest jej godną kontynuacją. Przeczytać ją warto, nawet jeśli nie jest się miłośnikiem science-fiction.


Tekst został pierwotnie opublikowany na łamach serwisu kulturalnego portalu Netbird.pl

1 komentarz: