czwartek, 20 czerwca 2013

Shōzō Makino i Matsunosuke Onoe: Ojciec filmu japońskiego i jego największa gwiazda

Powiedzieć o nim, że był gwiazdą, to za mało. Matsunosuke Onoe był fenomenem. W szczytowym okresie jego kariery na terenie tokijskiej dzielnicy Asakusa, stanowiącej wówczas rozrywkowe centrum Japonii, znajdowały się trzy kina, w których wyświetlano po trzy różne filmy z Onoe w roli głównej. Co dziesięć dni każde z nich otrzymywało nową produkcję z jego udziałem, co oznacza, że w owym czasie Medama no Mat-chan – jak pieszczotliwie nazywali go fani – występował przynajmniej w dziewięciu filmach miesięcznie. Anegdota z epoki głosi, że uczniowie proszeni o wskazanie na najwspanialszych współczesnych im Japończyków wymieniali go na drugim miejscu, zaraz po cesarzu. Choć w latach dwudziestych gwiazda Onoe nieco przyblakła, na jego pogrzeb przybyło niemal dwieście tysięcy fanów, pragnących złożyć ostatni hołd swemu idolowi.

Mimo niezaprzeczalnej charyzmy, pracowitości i umiejętności konstruowania swego pozaekranowego wizerunku, Onoe nie był jednym architektem swego sukcesu. Prawdopodobnie do końca swych dni pozostałby drugorzędnym aktorem teatralnym, gdyby los nie postawił na jego drodze Shōzō Makino, reżysera określanego mianem „Ojca japońskiego kina” i „Japońskiego Davida Warka Griffitha”.

środa, 19 czerwca 2013

[Galeria] He-gassen (Bitwa na wiatry)

Isao Takahata, reżyser Grobowca świetlików, stwierdził niegdyś, że poszukując źródeł anime, winniśmy się cofnąć do dwunastowiecznych ilustrowanych zwojów i szkicowników w rodzaju Opowieści o wielkimi radcy Banie (Ban dainagon ekotoba) czy Humorystycznych obrazków zwierząt i ptaków (Chōjū-jinbutsu-giga). Czytelnicy bliżej zaznajomieni z historią anime wiedzą, że jest to teza dość ryzykowna, nie uwzględnia bowiem faktu, iż pierwsze komercyjne animacje zaczęto realizować w Japonii pod wpływem importowanych z Europy filmów Émile'a Cohla, a w późniejszym okresie obficie czerpano z produkcji Walta Disneya. Jeśli jednak wypowiedź Takahaty potraktować nie jako próbę identyfikacji anime jako formuły "czysto japońskiej", lecz skrót myślowy, pozostaje ona wartościowym wkładem w rozważania nad japońską animacją.

Wypada tylko żałować, że wskazując na narracyjne ilustrowane zwoje jako jedno ze źródeł anime, nie wspomina się o zwojach He-gassen. Szkoda to tym większa, że jest to fenomen fascynujący sam w sobie, a przy tym rzadko wspominany w opracowaniach dotyczących sztuki i historii Japonii. Stwierdziłem więc, że warto poświęcić mu tę odsłonę Galerii.