czwartek, 29 października 2009

Prząśniczki "Pokolenie Wigry III"

Choć dokonania muzyków mają teraz szansę trafić do szerszego grona, to nadal ta sama bezpardonowa alternatywa.

Melduję, że prząśniczki odeszły od swych wrzecion, chwyciły w ręce instrumenty i dokonały zintensyfikowanego ataku na błony bębenkowe. Po 14 latach bytowania w undergroundzie, niepokorni łódzcy muzycy wydali swą pierwszą płytę długogrającą. Fanów należy jednak uspokoić, a zapał krytyków do zachłyśnięcia się świętym gniewem przyhamować. Choć dokonania muzyków mają szansę trafić do szerszego grona odbiorców, nie oznacza to jednak, że zespół wystąpi na festiwalu w Sopocie. To nadal ta sama bezpardonowa alternatywa.

„Pokolenie Wigry III” zaczyna się od dowcipu z brodą. Oto bowiem techniczny zespół przygrywa siermiężną punkową nutę, co w 2009 roku bawi już średnio. Na szczęście dalej jest już tylko lepiej. Prząśniczki dokładają wszelkich starań, by uniknąć zaszufladkowania w konkretnym gatunku muzycznym – łączą rock we wszystkich jego postaciach z jazzem, folkiem, muzyką filmową, bluegrassem i noisem. W ich utworach brutalizm miesza się z finezją, a wszystko to suto ukraszone jest starą, dobrą improwizacją.

środa, 28 października 2009

"Popioły Czasu: Powrót" Kar-Wai Wong

„Popioły czasu”, pomimo tego, że zostały przybrane w strój wuxia, nie różnią się tak wiele od innych produkcji Kar-Wai Wonga. Choć metropolia zastąpiona została pustynią, największą bolączką bohaterów pozostała samotność.

W momencie premiery „Popiołów Czasu”, Kar-Wai Wong był jeszcze młodym, obiecującym reżyserem, który zwrócił na siebie uwagę za sprawą mrocznego melodramatu „Dni naszego szaleństwa”. Czternaście lat później był on już artystą o światowej renomie, który wypracował sobie własny, z łatwością rozpoznawalny, styl kręcenia filmów. Na swoim koncie miał wtedy dziewięć pełnometrażowych filmów, w tym jeden anglojęzyczny, oraz szereg nagród i wyróżnień takich jak César za „Spragnionych miłości”, dwie Europejskie Nagrody Filmowe dla najlepszego filmu spoza Europy, czy wyróżnienie dla najlepszego reżysera na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes za „Happy Together”.

Mając tak ugruntowaną pozycję w świecie filmowym Wong podjął sentymentalną podróż powrotną do swojego filmu z 1994 roku, przygotowując jego odświeżoną wersję. Zamiast jednak ograniczyć się jedynie do remasteringu, reżyser dokonał powtórnego montażu, usunął kilka scen, przekształcił kilka innych, zamienił ścieżkę dźwiękową oraz wprowadził plansze z chińskimi ideogramami informującymi widza o zmianach pór roku, mające za zadanie podkreślenie pewnej cykliczności opowiadanej historii. Tak oto powstały „Popioły Czasu: Powrót”.

niedziela, 25 października 2009

Wywiad: Karol Wiśniewski ("New British Comics")

Karol Wiśniewski, wydawca niezależnej antologii „New British Comics”, mówi o sytuacji komiksu brytyjskiego na polskim rynku wydawniczym, żmudnym - acz satysfakcjonującym - procesie powstawania antologii oraz o... kulturze kontaktów.

Jesteś wydawcą antologii o nazwie „New British Comics”, prezentującej najnowsze dokonania brytyjskiego komiksu. Czy mógłbyś powiedzieć naszym czytelnikom, czym jest owa antologia, jakiego rodzaju prace są w niej prezentowane?

Jak zostało to chytrze zaszyfrowane w samym tytule, antologia prezentuje nowe brytyjskie komiksy. (śmiech) Zbiorek nie ma żadnego motywu przewodniego, tak więc jest tam miejsce i na totalny underground, i na komiksy akcji, czy też dziwaczny, ale uroczy brytyjski humor. Każdy komiks na poziomie ma u nas szansę się pojawić. W drugiej odsłonie „New British Comics” swoje prace opublikowało łącznie 19 twórców, którzy z ledwością pomieścili się na 84 stronach. Wszystkich zainteresowanych szczegółami dotyczącymi tego wydawnictwa, zapraszam pod adres: www.newbritishcomics.blogspot.com.

"Saga o Potworze z Bagien - Miłość i Śmierć" Alan Moore

Moore przekształcił sztampową rysunkową opowiastkę grozy w wielopłaszczyznową opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.

Komiks, podobnie jak wcześniej kino, przez dziesięciolecia próbował zerwać ze swym negatywnym wizerunkiem pośledniejszej – jarmarcznej wręcz – rozrywki. O ile za sprawą twórców takich jak Dreyer, Lang, Eisenstein, Murnau, von Stroheim czy nawet Griffith, dzieci celuloidowej taśmy dość szybko zapewniły sobie miejsce w kulturowym panteonie, to owoce deski kreślarskiej, tuszu i list dialogowych jeszcze długo funkcjonowały na marginesie sztuki, postrzegane jako siermiężne produkty, których czytanie przystoi osobom do lat piętnastu włącznie. Od niemal trzydziestu lat komiks nie musi jednak udowadniać, że jest medium zdolnym do artykułowania poważnych treści i że na jego łonie rodzić mogą się arcydzieła. Po tym jak „Maus” Arta Spiegelmana otrzymał nagrodę Pulitzera, „Strażnicy” Alana Moore’a znaleźli się na liście najważniejszych dzieł literackich XX wieku według magazynu „Times”, a „Sandman” Neila Gaimana uhonorowany został „Word Fantasy Award”, kurczowe trzymanie się przeciwstawnego poglądu zakrawa już tylko na ignorancję.

Choć „Saga o Potworze z Bagien” na takie wyżyny kunsztu się nie wspina, jest dziełem obok którego nie sposób przejść obojętnie. Alan Moore udowodnił nim bowiem, że komiks jest tworzywem niezwykle podatnym na kształtowanie, na którym osobowość artysty odciska silne piętno. Seria ta dobitnie pokazuje, że granica między komiksowym czytadłem a komiksem pretendującym do miana sztuki jest niezwykle płynna. Brytyjski scenarzysta przekształcił sztampową rysunkową opowiastkę grozy w wielopłaszczyznową historię, w której horrorowa estetyka jest jedynie punktem wyjścia do snucia metafizycznej opowieści o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Na tym polu nie był zresztą odosobniony – lata 80. stanowią dla komiksu epokę, w której scenarzyści w iście derridowskim stylu dokonali dekonstrukcji rzeszy komiksowych bohaterów, a której opus magnum stanowił perfekcyjny „Powrót Mrocznego Rycerza” autorstwa Franka Millera.

sobota, 24 października 2009

"Lituma w Andach" Mario Vargas Llosa

O „Litumie w Andach” powiada się, że to najbardziej peruwiańska z książek Llosy i trudno nie zgodzić się z tą opinią. Pisarzowi udało się jednak stworzyć coś więcej – książkę, która jest w stanie zainteresować czytelnika dalekiego od fascynacji iberoamerykańską literaturą.

Przyznaniu literackiej nagrody Nobla każdorazowo towarzyszą kontrowersje, w debacie publicznej niczym ten cymbał grzmiący rozbrzmiewa pytanie o słuszność decyzji podjętej przez Komitet. Nie inaczej było w tym roku, kiedy świat obiegła wiadomość o uhonorowaniu niemieckiej pisarki Herty Müller. Już wcześniej jednak, w licznych polskich mediach można było przeczytać krytyczne uwagi odnoszące się do dewaluacji znaczenia nagrody i nabrania przez nią politycznego charakteru. Wskazywano na to, że szanse na zdobycie palmy pierwszeństwa wśród światowych literatów są niewielkie, dla tych z kandydatów, którzy nie grzeszą nadmierną poprawnością polityczną i którym światopogląd lewicowy nie jest – delikatnie mówiąc – szczególnie bliski. W gronie tych twórców jednym tchem wymieniano nazwiska takie jak Philip Roth, Milan Kundera, czy właśnie Mario Vargas Llosa. I choć peruwiański pisarz nie kryje się ani ze swoim światopoglądem, ani niechęcią do lewicy, rozpatrywanie jego twórczości jedynie w tych kategoriach, jest dla niego niezwykle krzywdzące. By móc się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć książkę „Lituma w Andach”.

piątek, 23 października 2009

Wywiad: Suavas (Prząśniczki)

"MUZYKA TO DWANAŚCIE DŹWIĘKÓW I NIESKOŃCZONA ILOŚĆ ICH KOMBINACJI"

Zdjęcie promocyjne zespołu, fot. Anita Andrzejczak

Przed trzema miesiącami światło dzienne ujrzał długo oczekiwany debiut Prząśniczek – "Pokolenie Wigry III". Nim do tego doszło, przez czternaście lat działaliście w podziemiu, wydaliście trzy materiały demo (dwa materiały demo i jedną EP-kę – by być ścisłym) i zagraliście pokaźną liczbę koncertów. W światku polskiej muzyki alternatywnej byliście więc już dość rozpoznawalni, a wasza historia na pewno nie wpasowuje się w szablon: "pojawili się znikąd, ich twórczość znana był tylko ich matkom i przyjaciołom, wchodzą do studia i nagrywają płytę". Czy mógłbyś przybliżyć naszym czytelnikom historię powstania waszego pierwszego – i mam nadzieję, że nie ostatniego – długogrającego krążka?

Na wstępie witam serdecznie czytelników portalu. Co do pytania, to początek rozmów na temat wydania oficjalnej płyty można datować na przełom roku 2005 i 2006. Niestety, różne czynniki – głównie perypetie ze studiem Tymona (jego przenosiny) – powodowały, że zaczęło się to niebezpiecznie przeciągać. Na początku 2008 roku postanowiłem, że płytę nagramy w Studio im. Toma Waitsa w Porażynie, w którym dwa lata wcześniej nagrywaliśmy demo. Miejsce (leśna głusza), sprzęt (głównie analogowy), atmosfera i podejście oferowane przez Szymona Swobodę (właściciela i realizatora) spowodowały, że był to jedyny słuszny wybór.

wtorek, 20 października 2009

"Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa" Eduardo Mendoza

Żonglerka konwencjami i gatunkowy miszmasz, suto okraszone humorem. Receptura doskonała? Nie, jeśli brakuje w tym pasji.

Bohaterem „Niezwykłej podróży Pomoniusza Flatusa” jest trzeciorzędny orator i fizjolog, który, natchniony księgami Pliniusza Starszego i jemu podobnych fantastów, przemierza rubieże Cesarstwa Rzymskiego w poszukiwaniu wód mądrości i życia. Skutkiem tych eskapad jest zwykle biegunka, a zgłębiana przez niego mądrość rzadko wybiega poza wiedzę na temat funkcjonowania układu trawiennego. Pomponiusza poznajemy w momencie, gdy, dręczony dolegliwościami gastrycznymi, trafia do targanego wewnętrznymi niesnaskami Nazaretu, którego lud kolejno przygotowuje się na nadejście Mesjasza lub wypędzenie Rzymian, a czasem nawet na te dwie rzeczy jednocześnie. Na miejscu, skuszony nagrodą, podejmuje się przeprowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa, którego miał się jakoby dopuścić lokalny cieśla o imieniu Józef. Od tej pory bohater będzie przemierzał ulice Nazaretu w towarzystwie syna oskarżonego – dwunastolatka o imieniu Jezus. W przerwach pomiędzy kolejnymi przesłuchaniami nasz filozof postara się wpoić nad wyraz rozgarniętemu chłopcu kilka mądrości życiowych, takich jak ta, że tylko durnie myślą, że ostatni będą pierwszym, oraz że kiedy niewinny człowiek umiera dla zbawienia innego człowieka, świat wcale nie staje się lepszy, lecz – wręcz przeciwnie - przyzwyczaja się, że tak można.

poniedziałek, 19 października 2009

"Sensorry "38:06"

Biodro Records ma w tym roku szczęście do debiutów. Jeszcze nie tak dawno zachwycałem się świetnym krążkiem Prząśniczek, a tu ponownie przychodzi mi pochylić czoła przed kolejnym zespołem z katalogu trójmiejskiej wytwórni. Oto bowiem niemal równolegle do wyjadaczy ze świata łódzkiego undergroundu na półki sklepowe trafił pierwszy oficjalny album śląskiego kwintetu Sensorry.

Jak wieść gminna niesie, debiutancki krążek Ślązaków rodził się w bólach. Pierwsze podejście - przed dwoma laty - zakończyło się fiaskiem, a skład zespołu uległ przetasowaniu. Zmiany towarzyszyły zresztą Sensorrom niemal od początku ich funkcjonowania. W zamierzchłej przeszłości (to znaczy: Roku Pańskim 2003) w skład formacji wchodziło muzyków trzech, lecz od tego czasu ich liczba wzrasta w ciągu arytmetycznym. Zespół sam zresztą żartuje, że jeżeli tendencja ta się utrzyma, to w roku 2020 będą występować w pełnym składzie orkiestrowym. Skoro była już mowa o gminnych wieściach, wypadałoby wspomnieć i o gminnych mądrościach. Jedna z popularniejszych głosi, że choć rzeczywiście panta rei, zmiany dzielą się na te na lepsze i te na gorsze. W tym przypadku na szczęście mowa o tych pierwszych. Zespół i brzmi bowiem zdecydowanie lepiej niż na wcześniejszych demonstracyjnych utworach, a i instrumentarium zrobiło się nader imponujące. Sensorry dysponują obecnie gitarą, basem, perkusją, trąbką, saksofonami, harmonijką ustną oraz dwoma wokalami i nie boją się ich użyć.

niedziela, 18 października 2009

"Czarcia Morda" Jerome Charyn i François Boucq


Powiadają, że najlepszym materiałem na bohatera literackiego lub filmowego jest człowiek z „przeszłością”. Koniecznie w cudzysłowie. Przeszłość od „przeszłości” różni to, że tę pierwszą ma każdy z nas, druga natomiast dana jest tylko nielicznym. Zwykle jest ona tajemnicza lub mroczna, w szczególnych zaś przypadkach łączy w sobie obie te cechy. Tego typu „przeszłość” posiada bohater komiksu Charyna i Boucqa. Jurija poznajemy jako przemarznięte i zastraszone dziecko, które w ostatnich dniach II wojny światowej zostaje przygarnięte przez ukraińską chłopkę. Względny spokój, jaki staje się jego udziałem, jest jednak bardzo kruchy. Pewnego zimowego wieczora chłopiec w obronie własnej zabija męża swojej dobrodziejki i zostaje zmuszony do ucieczki. Z ciężarówki pełnej czerwonoarmistów trafia do sierocińca w Charkowie, a następnie do tajnej placówki NKWD, w której szkoli się szpiegów. Po latach treningu, zostaje wysłany do Nowego Jorku, gdzie jako uśpiony radziecki agent, wyczekuje na swoje pierwsze zlecenie.