Karol Wiśniewski, wydawca niezależnej antologii „New British Comics”, mówi o sytuacji komiksu brytyjskiego na polskim rynku wydawniczym, żmudnym - acz satysfakcjonującym - procesie powstawania antologii oraz o... kulturze kontaktów.
Jesteś wydawcą antologii o nazwie „New British Comics”, prezentującej najnowsze dokonania brytyjskiego komiksu. Czy mógłbyś powiedzieć naszym czytelnikom, czym jest owa antologia, jakiego rodzaju prace są w niej prezentowane?
Jak zostało to chytrze zaszyfrowane w samym tytule, antologia prezentuje nowe brytyjskie komiksy. (śmiech) Zbiorek nie ma żadnego motywu przewodniego, tak więc jest tam miejsce i na totalny underground, i na komiksy akcji, czy też dziwaczny, ale uroczy brytyjski humor. Każdy komiks na poziomie ma u nas szansę się pojawić. W drugiej odsłonie „New British Comics” swoje prace opublikowało łącznie 19 twórców, którzy z ledwością pomieścili się na 84 stronach. Wszystkich zainteresowanych szczegółami dotyczącymi tego wydawnictwa, zapraszam pod adres: www.newbritishcomics.blogspot.com.
Dlaczego zdecydowałeś się na komiks brytyjski? Co w nim tak pociągającego, co było powodem, dla którego zechciałeś promować w naszym kraju właśnie twórców brytyjskich a nie, na przykład, belgijskich, włoskich czy japońskich?
Przede wszystkim dlatego, że znam trochę język angielski, a pozostałych – które wymieniłeś – nie. Poza tym trochę mnie dziwił fakt, że łatwiej przeczytać w Polsce komiks portugalski czy argentyński, niż brytyjski. Przy czym chciałbym zaznaczyć, że nie jest to żaden zarzut w stosunku do komiksów z tamtych krajów. Po prostu wiem, że o wiele więcej osób rozumie angielski niż inne języki, ale jakoś nie przekłada się to na obecność komiksów „made in UK” w naszym kraju.
Brytyjczycy wymyślili nie tylko Sędziego Dredda oraz Slaine’a. Mają u siebie tysiące nieznanych nam komiksów i twórców. Pomyślałem więc, że warto, by zaprezentować nad Wisłą choć cząstkę z nich. Wiem, że można by równie dobrze zrobić to za pomocą Internetu, stworzyć jakąś witrynę itd., ale zdecydowanie wolałem papierowe wydanie. Te są dużo trwalsze i ogólnie fajniejsze.
Powiedz proszę w jakich okolicznościach nawiązałeś współpracę z twórcami, których prace ukazały się na łamach antologii? Jak rozumiem sam zgłosiłeś się do nich w tej sprawie. Co więcej, część z nich stworzyła komiksy specjalnie na potrzeby Twojego wydawnictwa. Czy było ciężko przekonać ich do tego, by zgodzili się zaprezentować swój dorobek polskiemu czytelnikowi? Jak wyglądały wasze rozmowy, załatwianie kwestii formalnych itp.?
Pierwszych dwoje poznałem, gdy zbierałem brytyjskie komiksy do kolejnej odsłony innego polskiego zina, który jednak się już nie ukazał. Potem wpadłem na pomysł antologii i zacząłem szukać następnych brytyjskich komiksiarzy. Odbywało się to głównie pocztą pantoflową. O ile pamiętam to tylko kilka osób poznałem bezpośrednio, kontaktując się z nimi poprzez ich witryny czy blogi.
W przypadku pierwszego numeru „New British Comics” byłem pozytywnie zaskoczony, że ludzie dają mi swoje prace, a niektórzy jeszcze rysują premierowe historie. I to jakie! Oczywiście, część artystów „chciała, ale nie mogła” lub nie dotrzymała terminów, ale ogólny bilans był znakomity – kilkunastu twórców z Wysp zaufało jakiemuś kolesiowi z Polski, o którym nigdy nie słyszeli.
Drugi numer był do zorganizowania o wiele łatwiejszy, miałem przecież już więcej znajomości i pewną renomę. Do zrobienia samej okładki zgłosiło się pięciu ochotników. Wybrałem oczywiście Nelsona Evergreena, który jest niesamowicie utalentowanym artystą. Myślę, że za kilka lat może być gwiazdą światowego formatu.
W sprawie kwestii formalnych... Dla większości artystów oczywistym było, że to jest niezależna inicjatywa, więc nie dostaną za swoje komiksy żadnego wynagrodzenia. To taki smutny standard, jaki od kilkunastu lat panuje na niezależnej części rynku komiksowego. Przy okazji chciałbym jednak zaznaczyć, że prace artystów w dalszym ciągu pozostają wyłącznie ich własnością i mogą dalej robić z nimi co chcą.
By im to zrekompensować, każdemu z rysowników i scenarzystów sprezentowałem po dwie sztuki antologii, co w Wielkiej Brytanii nie jest na porządku dziennym. Antologię wysyłałem też do innych krajów, do recenzentów, do bibliotek itd. Równocześnie prezentuję w świecie inne ich prace (na przykład na łamach serwisu Aleja Komiksu) oraz namawiam innych wydawców do publikacji ich komiksów. Dla większości z nich największą nagrodą była jednak sama możliwość publikacji za granicą. Może się to nam wydać dziwne, ale brytyjscy twórcy naprawdę się cieszyli, że ich komiksy zostaną wydane w Polsce i zostaną przez kogoś przeczytane. W gruncie rzeczy prawie wszyscy uczestnicy inicjatywy „New British Comics” prezentują swoją twórczość w Internecie, ale zarazem sami przyznają, że nie są pewni czy w zalewie innych stron i blogów ktoś do nich dociera. Natomiast publikację na papierze uznają za coś wymiernego i znaczącego.
Skąd decyzja o wydawaniu na polskim rynku dwóch wersji językowych antologii – polskiej i angielskiej?
Początkowo miała być tylko wersja angielska, ale potem znajomy zwrócił mi uwagę, że można by i zrobić wersję polskojęzyczną. Potem pomyśleliśmy: „Skoro już są dwie wersje językowe, to czemu nie pokazać ich także w Wielkiej Brytanii?”. I tak z całej inicjatywy wyszło coś o wiele większego niż pierwotnie planowałem...
Można powiedzieć, że angielskie egzemplarze są oczywiście kierowane do czytelnika z Wysp, ale zawsze kilka sprzeda się także w Polsce. Niektórzy z góry mówią, że wolą czytać komiksy w oryginale.
„New British Comics” to inicjatywa niezależna, podziemna wręcz, za którą nie stoi żadne większe wydawnictwo, trudno więc chyba przewidzieć jak potoczą się jej dalsze losy. Niemniej jednak spróbujmy. Jak długo planujesz wydawać tę antologię? Ile numerów masz w zamyśle?
Druga odsłona mocno mnie zmęczyła. Do druku trzeba było przygotować w sumie 168 stron plus okładki, robić liternictwo, korespondować z kilkudziesięcioma osobami naraz. Dodatkowo, w porównaniu do pierwszej części antologii, miałem o połowę mniej wolnego czasu. Na szczęście ponownie przyszli mi z pomocą znajomi – jeden wziął na siebie część tłumaczeń, drugi dał parę dobrych rad dotyczących składu, inny znalazł drukarnię, część artystów sama zrobiła polskie liternictwo, a moja żona korektę.
I tu dochodzimy do odpowiedzi na Twoje pytanie – będę to robił dopóki będę miał siłę, a tej mam zawsze więcej gdy wiem, że mogę liczyć na pomoc i wsparcie innych. Mam nadzieję wydać w przyszłym roku trzeci numer antologii. A potem? Kto wie...
Pierwszy zeszyt antologii wydałeś w marcu. Premiera drugiego odbyła się podczas zakończonego niedawno Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Czy termin wydania drugiego zeszytu wybrałeś ze względu na MFKiG, czy też myślisz o półrocznym cyklu wydawniczym?
Tak, premiera na MFKiG to był mój priorytet. Festiwale to najlepsze miejsce, by pokazać i rozprowadzać antologie, więc najlepiej przygotowywać publikacje na takie właśnie okazje. Półrocznego cyklu raczej nie będzie. Myślę, że nie ma szans, abym zdążył za pół roku z trzecim numerem, gdyż równolegle pracuję teraz nad innymi projektami.
Podczas łódzkiego festiwalu sprzedawałeś antologię osobiście. Jakie są inne metody jej dystrybucji?
Jeżdżenie po innych konwentach, sprzedaż poprzez sklepy komiksowe lub wysyłka pocztą i... to w sumie tyle, jeśli chodzi o Polskę. W przypadku Wysp jesteśmy obecni w sklepie internetowym wydawnictwa Badpressltd.com oraz w inicjatywie SmallZone.
Mówię „inicjatywa”, gdyż nie bardzo wiem, jak to inaczej nazwać. SmallZone zajmuje się właśnie dystrybucją niskonakładowych i undergroundowych komiksów. Steruje tym Shane Chebsey, który nie tylko sprzedaje komiksy przez sieć, ale też jeździ z nimi po różnych konwentach oraz rozprowadza własny katalog. Bardzo fajna rzecz, może kiedyś doczekamy się czegoś takiego w Polsce.
Będziemy też pukać do drzwi brytyjskiego oddziału największego dystrybutora komiksów w USA, czyli Diamond Distribution. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby „New British Comics” tam się dostał...
Czy myślisz, że podobne inicjatywy mają szansę na stałe zadomowić się na polskim rynku komiksowym?
Antologie komiksów z pracami zagranicznych twórców czy międzynarodowe projekty komiksowe były obecne u nas na długo przed „New British Comics”. Rozumiem jednak, że pytasz o to, czy ktoś będzie w Polsce stale wydawał antologie komiksów z kraju X, robiąc przy tym dwie wersje językowe W tym przypadku byłbym jednak raczej sceptyczny. To sprawia dużą frajdę, ale pracy i kosztów jest przy tym tyle, że po pierwszej odsłonie może się człowiekowi już nic nie chcieć.
A co poradziłbyś osobom, które zechciałyby pójść w Twoje ślady?
Nie róbcie tego! Po co mi konkurencja? (śmiech) A tak poważnie – przede wszystkim zadajcie sobie pytanie czy macie czas, by doprowadzić swój zamiar do końca oraz czy możecie sobie pozwolić na to, że koszty takich projektów na ogół się nie zwracają (przynajmniej w wymiarze finansowym).
Poza tym, co nie dla wszystkich jest oczywiste, trzeba mieć pewną kulturę w kontaktach z ludźmi. Nie mieć postawy roszczeniowej typu „narysuj mi komiks i na razie” oraz pogodzić się z wiecznymi odmowami, w przypadku których również wypada podziękować danemu twórcy, że odpowiedział na twojego maila. W końcu nawet jeśli nie wyszło teraz, to kto wie co stanie się jutro – dlatego lepiej pozostawiać po sobie jak najbardziej pozytywne wrażenie.
Dziękuję za rozmowę.
Przykładowe kadry z antologii:
„Miłosierdzie”, scen. David Robertson, rys. Frank Lamour, „New British Comics” #2
„Ostatnie lato”, scen. i rys. Dan White, „New British Comics” #2
„Ostatnie lato”, scen. i rys. Dan White, „New British Comics” #2
Tekst został pierwotnie opublikowany na łamach serwisu kulturalnego portalu Netbird.pl
Ciekawe. Nie ma jak poczytać o osobach, którzy robią coś co uważają za ważne tylko dla własnej satysfakcji, nie mając żadnych profitów finansowych.
OdpowiedzUsuń