piątek, 18 grudnia 2009

"Siódmy Dzień" Carlos Saura

"Siódmy dzień" do kanonu sztandarowych dzieł Carlosa Saury na pewno nie wejdzie, nie ma jednak powodów, dla których miałby nie wejść w skład wideoteki miłośników kina. Choć nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań, jest to obraz nad wyraz przyzwoity.

Po sześciu dniach tworzenia świata Bóg odpoczął, dając tym samym przykład człowiekowi. Pamiętnej niedzieli, 26 sierpnia 1990 roku, bracia Izquierdo nie poszli w jego ślady. Zamiast odpoczywać, wysłali przed oblicze Pana osiem osób. Osiem, ponieważ niecelnie strzelali. Ich kule dosięgły łącznie dwadzieścia jeden mieszkańców Puerto Urraco. Powodem, dla którego ulice wioski spłynęły krwią, była długoletnia waśń rodowa, tocząca się między familiami Izquierdów i Cabanillasów. Historia ta nie powstała w głowie żadnego scenarzysty. Napisało ją życie, hiszpańska mentalność i kultura, w której prawo rodowej zemsty jest święte. Po czternastu latach od tragedii, historię tę na warsztat wziął Carlos Saura, uznawany przez krytyków za jednego z najwybitniejszych hiszpańskich reżyserów. Nieco zmienił, jeszcze więcej dodał, a wszystko to ukrasił pięknymi zdjęciami i porywającą muzyką. Udało mu się zgromadzić i odpowiednio pokierować znakomitą obsadą, w skład której weszli m.in. Victoria Abril, José Luis Gomez, Juan Diego i José Garcia.

O ile pod względem formy filmowi nie można niczego zarzucić, jego warstwa fabularna i znaczeniowa pozostawiają po sobie niedosyt. Materiał wyjściowy dawał szerokie pole do manewru, pozwalając na stworzenie zarówno przejmującego dramatu, odmalowanie zasad rządzących życiem hiszpańskiej prowincji, dogłębny komentarz społeczny, zilustrowanie zmian zachodzących w mentalności mieszkańców półwyspu iberyjskiego oraz refleksję nad sensownością zemsty. Niestety, udało się to zrealizować jedynie połowicznie. Odnoszę wrażenie, że w „Siódmym dniu” Saura chciał wyrazić zbyt wiele i w pewnych kwestiach nie wykroczył poza próg banałów, pokroju „przemoc rodzi przemoc”.

Snując opowieść o losach dwóch zwaśnionych rodzin, reżyserowi udało się ukazać zmiany, jakie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat stały się udziałem hiszpańskiej prowincji. Paralelne losy Luciany i Isabel ukazują międzypokoleniową różnicę w postrzeganiu młodzieńczej miłości. O ile w przypadku Luciany, porzucenie jej przez ukochanego odbiło się na całym jej dalszym życiu i stało się przyczynkiem do tragedii, o tyle dla Isabel, pierwsza miłość jest tylko chwilową fascynacją. Co prawda będzie się ją pamiętać do końca życia, lecz nie jest to nic, czego nie uleczy kilka dni płaczu. Saura zwraca również uwagę widza na zmianę sposobu percepcji wendeta w oczach członków rodziny Fuentes. Dla Jeronimo, który zabija by pomścić hańbę swej siostry, jest ona czymś w pełni uzasadnionym i zasługującym na zrozumienie – po dokonaniu morderstwa, próbuje on przedostać się za granicę prowincji. Po latach, jego bracia postrzegają ją już w innych kategoriach. Dla nich zemsta jest ambiwalentna – z jednej strony słuszna, bo tak nakazuje honor rodziny i poczucie krzywdy, z drugiej jednak zdają sobie sprawę z moralnego aspektu swojego czynu. Kiedy dokonują zemsty na miasteczku, które ich skrzywdziło, nie próbują uciekać – spokojnie czekają, aż zostaną złapani.

Interesującym aspektem filmu, wykraczającym poza samą opowiadaną w nim historię, jest autotematyzm reżysera. Gdy ogląda się „Siódmy dzień” znając wcześniejsze o 28 lat „Nakarmić kruki”, nie sposób nie doszukać się między tymi obrazami podobieństw, daleko wykraczających poza fakt, że w obu przypadkach główna bohaterka jest jedną z trójki rodzeństwa. Część scen i zabiegów artystycznych została bowiem przeniesiona z jednego filmu do drugiego. W obu filmach kamera została kilkukrotnie skierowana na twarz narratorki, przez co budowane jest wrażenie, że ta przemawia bezpośrednio do widza. Zarówno w „Siódmym dniu”, jak i w „Nakarmić kruki” pojawia się scena, w której trzy siostry włączają muzykę, po czym zaczynają śpiewać i tańczyć ze sobą. Daleko idące podobieństwa da się również dostrzec w czołówkach, których elementem centralnym są stare rodzinne fotografie. Choć zabiegi te są miłym ukłonem w stronę widza zaznajomionego z wcześniejszymi dokonaniami reżysera, sprawiają, że można zastanawiać się, czy Saura nie stosuje ich również w innym celu. Być może, zdając sobie sprawę z tego, że arcydzieła z jego nowego filmu raczej nie będzie, chciał podnieść jego wartość przez skojarzenie go ze swoim szczytowym dokonaniem.

„Siódmy dzień” należy do grupy obrazów, które przysparzają recenzentom największych kłopotów – daleko im do bycia filmami złymi, lecz nie spełniają również pokładanych w nich oczekiwań. Saura nakręcił film, który nie pozwala mi ani się nim zachwycić, ani odczuć perwersyjnej przyjemności zakrzyknięcia: „Król jest nagi!”. Ot, przyzwoite kino, które warto obejrzeć, warto również mieć w swojej wideotece, ale do którego nie będzie się często wracać.


Tekst został pierwotnie opublikowany na łamach serwisu kulturalnego portalu Netbird.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz