poniedziałek, 2 listopada 2009

"Faktotum" Charles Bukowski

Jak zwykle w przypadku Bukowskiego, nie sposób odgadnąć co w książce jest wątkiem autobiograficznym a co fikcją literacką. Nie jest to jednak szczególnie istotne. Ważne, że czyta się wybornie.

Charles Bukowski, choć należy do grona najwybitniejszych dwudziestowiecznych pisarzy amerykańskich, przez wiele lat był w Polsce praktycznie nieznany. Tworzył on bowiem książki, które w poprzednim systemie nie miały prawa funkcjonować na rynku wydawniczym. Nie chodzi tu nawet o kwestie polityczne i przybierającą kuriozalne postaci troskę o moralność socjalistycznego obywatela, lecz o to, że autor opisywał zupełnie obcą rzeczywistość, zaś jego bohaterowie borykali się z niezrozumiałymi problemami i buntowali przeciw światu, który dla przeciętnego Polaka był wtedy spełnieniem marzeń. Paradoksalnie, szanse na to by Bukowski znalazł w naszym kraju uznanie, zmniejszyły się jeszcze bardziej po 1989 roku. Eksplozja wolnego rynku, zachłyśnięcie się pojęciem „kariery” i wszechobecna propaganda aktywności, nie sprzyjały zaczytywaniu się w powieściach o społecznych wydrzutkach, podnoszących bierność do rangi cnoty. Wartość prozy Bukowskiego polski czytelnik mógł w pełni docenić dopiero w momencie, w którym zakończył się „boom na kapitalizm”. Największą zasługą wydawnictwa Noir Sur Blanc jest więc nie to, że zdecydowało się Bukowskiego wydawać, lecz to, że zdecydowało się wydawać go w odpowiednim momencie.

„Faktotum” jest czwartą książką Bukowskiego jaka ukazała się na naszym rynku wydawniczym. I choć nie jest to najlepsza powieść, jaka wyszła spod ręki pisarza, na pewno należy do grona tych ważniejszych. Autor po raz kolejny prezentuje nam wycinek z życia swojego alter-ego – Henry’ego Chinaskiego, utalentowanego, choć zapijaczonego pisarza. Jak zwykle w przypadku Bukowskiego, nie sposób rozstrzygnąć, które elementy powieści stanowią wątki autobiograficzne, które natomiast są literacką fikcją. Czytelnik towarzyszy Chinanskiemu w jego podróży po USA Anno Domini 1944. Pisarz próbuje znaleźć niewymagającą pracę, która pozwoliłaby mu na utrzymanie się i napisanie swej następnej książki. Niestety, z racji tego, że jest on żywym magnesem przyciągającym kłopoty, nigdzie nie jest w stanie zagrzać miejsca na dłużej niż kilka dni. Tkwi w zaklętym kręgu: nowe miasto, nowa praca, picie, utrata pracy, wyjazd z miasta. Ten sposób konstrukcji fabuły sprawia, że „Faktotum” staje się książką nie tyle o ludziach, co o zmierzchu pewnej epoki.

Chinaski przemierza kraj, w którym dogorywa amerykański sen. Starsze pokolenie żyje jeszcze w Ameryce jaką zdiagnozował Max Weber, piszący w początkach tego wieku, o etosie protestanckim. Wierzą, że ciężka praca przyniesie efekty, a wartości człowieka decyduje jego sukces zawodowy. Wierzą też, że pieniądze należy oszczędzać, a gratyfikacje za swój trud przekładać w czasie. Tymczasem młodzi widzą, że otaczająca rzeczywistość wskazuje na coś zupełnie innego. Pewien kierowca ciężarówki, jeden z wielu współpracowników bohatera przewijających się na stronicach książki, po dwóch latach ciężkiej pracy dostaje podwyżkę – „całe” dwa dolary tygodniowo. W powietrzu wisi duszna atmosfera i tylko kwestią czasu jest to, że ktoś zapyta: czy to jest właśnie nasz „american dream”? Szczególnie interesująco wypadają pod tym względem relacje Chinaski z jego ojcem. Ten drugi potrafi rozmawiać tylko o pracy. Nie schodzi ona z jego ust od obiadu do ósmej wieczorem, kiedy to kładzie się spać, by nabrać energii na kolejny dzień. Tymczasem bohater słów takich jak „ambicja” i „rozwój” używa tylko w czasie rozmów kwalifikacyjnych, do tego w sposób ironiczny.

Bukowski napisał „Faktotum” w roku 1975. Wiedział jak potoczyła się historia jego kraju. W tym sensie wydarzenia opisane w książce można rozpatrywać jako preludium do wybuchu kontrkultury. Chinaski senior jest oburzony tym, że jego syn nie dość, że w czasie II Wojny Światowej wymigał się od wojska, to jeszcze nadużywa alkoholu i zdarza mu się wylądować w areszcie. Nie zdaje on sobie sprawy z tego, że dwie dekady później młodzi ludzie pogrążą się w wirze rewolucji seksualnej, zaczną masowo zażywać narkotyki, a ucieczka od wojska stanie się dla nich raczej powodem do dumy niż wstydu.

Z drugiej strony: Bukowski napisał „Faktotum” w roku 1975. Wiedział on jakie będą skutki kontrkultury, dlatego też książka nie jest apoteozą tego ruchu, jaka mogłaby powstać jeszcze pięć lat wcześniej. Z lektury bije to samo przekonanie, które mniej więcej w tym samym momencie zdominowało „gonzo journalism” Huntera S. Thompsona: „idee były słuszne, ale po drodze coś nam nie wyszło”. Wątpiący młodzi są w „Faktotum” przedstawieni nie mniej krytycznie niż starsze pokolenie. Choć nie sposób nie poczuć sympatii do Chinanskiego, nie jest on materiałem na idola czy autorytet. Jego komentarze na temat otaczającej rzeczywistości są trafne, lecz sama postawa pozostawia wiele do życzenia. Jest outsiderem, który zatracił się w swoim „outsiderstwie”, człowiekiem łączącym wybujałe ego z minimalnym poziomem ambicji. Żyje on w skonstruowanym przez siebie limbo, jednocześnie chcąc i nie chcąc odmienić swojego losu. Dlatego też łaknie on towarzystwa podobnych sobie wyrzutków, tego specyficznego rodzaju nieudaczników, nie potrafiących odnieść sukcesu, ale jakoś radzących sobie w życiu. Chinanski czuje więc obrzydzenie do noszącej dziurawą bieliznę, podstarzałej, otyłej prostytutki, lecz mimo to uprawia z nią seks. Bukowski opisując przygody swojego alter-ego przedstawia pełen przekrój podobnych postaci. Należy dodać, że czyni to z niezwykłą swobodą i polotem, przywołującym na myśl najlepsze dokonania literatury środowiska marginesu, z „Córką proboszcza” George’a Orwella i „Tortilla Flat” Johna Steinbecka na czele. A że wszystko to okraszone jest wnikliwymi obserwacjami i ciętym językiem, których nie powstydziłby się sam Philips Roth, w efekcie otrzymujemy pierwszorzędny kawał literatury. Czyta się wybornie!

Wydanie „Faktotum” na polskim gruncie zbiega się z piętnastą rocznicą śmierci pisarza. Jako że jesteśmy narodem lubującym się we wszelkiego rodzaju rocznicach, można to uznać za doskonałą okazję do tego, by zapoznać się z jednym z oryginalniejszych amerykańskich pisarzy. Tym bardziej, że powieść ta jest symptomatyczna dla całej jego twórczości. Jeżeli przypadnie czytelnikowi do gustu, tak samo będzie z pozostałymi powieściami Bukowskiego. W innym przypadku nie pomoże nawet lektura „Hollywood” – opus magnum pisarza, które za sprawą Noir Sur Blanc ukazało się na polskim rynku w 2002 roku. Niezależnie jednak od tego jak będzie się przedstawiała sprawa z nowymi czytelnikami, miłośników twórczości Bukowskiego do dokonania zakupu zachęcać nie trzeba. A cieszy, że jest ich u nas coraz więcej.


Tekst został pierwotnie opublikowany na łamach serwisu kulturalnego portalu Netbird.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz